Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom II.djvu/216

Ta strona została skorygowana.

ra. Był to człowiek dość wykształcony, ale pił dżyn bez żadnej domieszki, lub conajwyżej wciskał pół małej cytryny do czystego alkoholu; twierdził że mu to służy na zdrowie. Z tem lekarstwem przed sobą opisywał zdziwionemu Almayerowi cuda stolic europejskich; Almayer zaś nudził go wzamian, wypowiadając ze swadą swe ujemne opinje o towarzyskiem i politycznem życiu Sambiru. Rozmawiali długo w noc, siedząc naprzeciw siebie na werandzie przy sosnowym stole, a jasnoskrzydłe, drobne, wątłe owady, którym nie wystarczało światło księżyca, roiły się między nimi i ginęły tysiącami naokoło płomienia kopcącej, smrodliwej lampy.
Almayer mówił z wypiekami na twarzy:
— Nie widziałem tego naturalnie. Mówiłem już że ugrzęźliśmy w przesmyku — wszystko to z powodu wrażliwości ojca — kapitana Lingarda. Robiłem co mogłem by ułatwić temu człowiekowi ucieczkę, bo — rozumie pan — nie można było przemówić do rozsądku takiemu człowiekowi jak kapitan Lingard. Akurat przed zachodem woda się podniosła na tyle, że mogliśmy się wydostać z przesmyka. Dotarliśmy o zmroku do polanki Lakamby. Było zupełnie cicho; pomyślałem naturalnie że odjechali i bardzo się ucieszyłem. Kiedyśmy szli w górę dziedzińcem, zobaczyłem że coś wielkiego leży tam pośrodku. Oderwała się od tego Aissa i rzuciła się na nas. Mój Boże... czy pan słyszał te historje o wiernych psach, które strzegą zwłok swoich panów... nie pozwalają się zbliżyć nikomu... trzeba je w końcu odpędzić — i tak dalej... No więc daję panu słowo że musieliśmy ją odpędzić. Musieliśmy! Była jak furja. Nie pozwalała nam go dotknąć. Nie żył już oczywiście. Ja myślę. Przestrzeliła mu lewe płuco wysoko i zbliska, bo oba otwory były małe. Kula wyszła przez łopatkę. Kiedyśmy się z nią