Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom II.djvu/221

Ta strona została uwierzytelniona.

w przeróżnych miejscach. Raz w opuszczonym kampongu Lakamby. Czasem poprostu błądziła wśród gąszczu. Miała jedno ulubione miejsce, gdzieśmy zawsze najpierw szukali. Prawie napewno można ją było tam znaleźć; to coś w rodzaju łąki na brzegach strumyka. Nie mam pojęcia dlaczego upodobała sobie to miejsce. A jak trudno było ją stamtąd wyciągnąć! Musieliśmy ją wlec przemocą. Z czasem zrobiła się spokojniejsza i jakoś się ustatkowała. Ale wszyscy moi ludzie drżeli przed nią. To moja Nina ją oswoiła. Uważa pan, to dziecko nie bało się niczego i było przyzwyczajone do postawienia zawsze na swojem; szło do niej, i ciągnęło ją za sarong, i kazało jej robić to lub owo — tak jak wszystkim naokoło. Zdaje mi się naprawdę że Aissa pokochała Ninę. Widzi pan, nikt nie mógł się oprzeć temu maleństwu. Doskonała niańka zrobiła się z niej. Raz, kiedy to małe licho odbiegło ode mnie i wpadło do rzeki z końca pomostu, Aissa wskoczyła do wody i w mig ją wyciągnęła. Ledwie nie umarłem ze strachu. Teraz oczywiście mieszka z moją żeńską służbą, ale robi co jej się podoba. Póki mam garść ryżu i sztukę perkalu w składzie, nie będzie jej brakowało niczego. Pan ją widział. Przyniosła obiad razem z Alim.
— Jakto! ta zgięta wpół baba?
— Hm! one prędko się tu starzeją — rzekł Almayer. — A długie, mgliste noce spędzane w lesie łamią wnet najtęższe plecy — jak pan się sam o tem przekona.
— O–obrzydliwe — burknął podróżnik.
Zdrzemnął się. Almayer stał przy balustradzie, patrząc w niebieskawą jasność księżycowej nocy. Lasy, niezmienne i mroczne, jak gdyby wisiały nad wodą wsłuchane w nieustanny szept wielkiej rzeki, a za ciemną ich ścianą wzgórze, na którem Lingard pochował