— Sędzia Koltz, Frik i ja — mówił — natrafiliśmy na ścieżkę, którą w gęstwinie zrobili Niko z doktorem i zaczęliśmy się zbliżać ku zamkowi. Szliśmy już tak ze dwie godziny, wdzierając się z trudnością pod górę i znajdowaliśmy się już niedaleko brzegu lasu, gdy spostrzegliśmy z daleka dwóch ludzi, w których poznaliśmy doktora i leśniczego. Doktór był już bez sił, a leśniczy upadł na ziemię. Niewiele mogliśmy się od nich dowiedzieć, gdyż doktór był prawie nieprzytomny a Niko leżał nieruchomy, jak kłoda drzewa. Naprędce zrobiliśmy nosze z gałęzi i na nich umieściliśmy biednego Nika, doktór także trochę sił odzyskał; zawróciliśmy więc do wioski, dźwigając Nika.
Co jednak było powodem wypadku, który spotkał Nika i czy ten ostatni dostał się do wnętrza zamku lub nie, to ani karczmarz, ani sędzia Koltz, ani pasterz Frik nie umieli na to odpowiedzieć, gdyż doktór był tak zmęczony i przestraszony, że ani słówka się jeszcze nie odezwał.
Jednakże Patak musiał już teraz mówić! Wszak obecnie nie groziło mu żadne niebezpieczeństwo tu, w wiosce, w kółku przyjaciół i znajomych. Nie potrzebował się lękać wpływu złych duchów, a choćby mu one kazały milczeć pod przysięgą i nie wyjawić nikomu tajemnicy zamku wśród gór, wzgląd na dobro publiczne zwalniał go od dotrzymania tej przysięgi.
Strona:PL Jules Verne - Zamek w Karpatach.djvu/100
Ta strona została skorygowana.
— 98 —