— Uspokój się, doktorze — rzekł sędzia Koltz — i przypomnij sobie, jak to było!
— Chcecie ażebym mówił?...
— Rozkazuję ci w imieniu wszystkich mieszkańców wioski Werst, gdyż chodzi tu o spokój i niebezpieczeństwo wszystkich!
Duży kieliszek wódki rozwiązał doktorowi język. Po chwili mówił urywanym głosem.
— Poszliśmy obydwaj z Nikiem i popełniliśmy szaleństwo!... Cały dzień przedzieraliśmy się przez ten las przeklęty... Zaledwie przed wieczorem dostaliśmy się do zamku... Ach! jeszcze drżę na to wspomnienie i nigdy w życiu nie zapomnę!... Niko chciał się dostać do zamku, aby noc przepędzić w wieży... czyli sypialni belzebuba!...
Doktór mówił to wszystko z taką trwogą, że dreszcz przejmował słuchaczy.
— Ja się na to nie zgodziłem — mówił dalej doktór. — Aż mi włosy powstają na głowie, skoro pomyślę, coby się było stało, gdybym był się zgodził na żądanie Nika!... Niko przystał więc na to, że będziemy nocowali na płaszczyźnie Orgall, pod gołem niebem. Ale moi przyjaciele, co to była za noc!... Czybyście mogli spać, kiedy duchy nie pozwalają wam zmrużyć oka!?... Nagle ukazują nam się w chmurach jakieś płomieniste smoki... i spadają na płaszczyznę, aby nas pożreć!...
Strona:PL Jules Verne - Zamek w Karpatach.djvu/101
Ta strona została skorygowana.
— 99 —