leka na tle nieba, rysowały się mury zamczyska. Była to starożytna budowa, która zajmowała wyniosły i samotny wierzchołek góry, stanowiącej wyższą część płaszczyzny, zwanej płaszczyzną Orgall. Wśród blasków zachodzącego słońca mury zamku odbijały się wyraźnie. Jednakże wzrok pasterza sięgał widać bardzo daleko i odznaczał się niepospolitą siłą, skoro mógł dostrzedz niektóre szczegóły z takiej odległości. Frik zawołał nagle kręcąc głową:
— Stary zamku!... stary zamku!... Trzymasz się jeszcze silnie na swoich podwalinach!... A jednak przed upływem trzech lat rozsypiesz się w gruzy, kiedy twój buk ma już tylko trzy gałęzie!...
Drzewo bukowe, o którem pasterz wspominał, rosło obok jednej wieży zamczyska; gałęzie jego odbijały się ciemną barwą na tle nieba, lecz w tak delikatnych konturach, że człowiek posiadający wzrok mniej bystry, niż pasterz, nie byłby go nigdy odróżnił. Tajemnicze słowa pasterza odnosiły się do legendy, krążącej między ludem o tym zamku, którą później opowiemy.
— Tak, tak, — powtórzył, — trzy gałęzie... Wczoraj było jeszcze cztery, ale jedna opadła tej nocy... tylko sęk po niej pozostał... Widzę przecie tylko trzy gałęzie... Tak, tak, stary zamku, tylko trzy!...
Jeżeli będziemy zapatrywać się na pasterza ze strony idealnej, to powiemy, że odznacza się
Strona:PL Jules Verne - Zamek w Karpatach.djvu/11
Ta strona została uwierzytelniona.