Franciszek de Télek wzruszył tylko ramionami, potem wstał z krzesła mówiąc, że w tej izbie nie mógł się dać słyszeć żaden głos.
— Wszystko to istnieje tylko w waszej imaginacyi — rzekł. — Jesteście zbyt łatwowierni.
Kilku trwożliwych wieśniaków, słysząc te sceptyczne i pełne niedowiarstwa słowa, skierowało się ku drzwiom, aby nie pozostawać dłużej w tak szkodliwem towarzystwie.
Ale Franciszek de Telek powstrzymał ich ruchem ręki.
— Widzę — rzekł — że mieszkańcy wioski Werst zostają pod wpływem strachu.
— I nie bez słuszności, panie hrabio — odpowiedział sędzia Koltz.
— Przecież jest sposób, dozwalający raz wykryć te tajemnicze sprawy, które się dzieją w starym zamku. Pojutrze będę w Karlsburg i jeżeli chcecie, oznajmię o tem wszystkiem miejscowej władzy. Wtedy przyślą wam tu zaraz oddział żandarmów, albo agentów policyjnych, i zaręczam wam, że ci ludzie dostaną się do wnętrza zamku i albo wypędzą żartownisiów, którzy się naśmiewają z waszej łatwowierności, albo schwytają zbrodniarzy, którzy mają może jakie złe zamiary.
Była to bardzo dobra rada ze strony hrabiego, ale nie przypadła do gustu mieszkańcom Werst. W ich przekonaniu, ani żandarmi, ani policya, ani nawet cała armia nie poradziłaby nic
Strona:PL Jules Verne - Zamek w Karpatach.djvu/123
Ta strona została skorygowana.
— 121 —