Frik nie zaprzeczał tym gadaniom, z których ciągnął korzyści. Za dobrą cenę sprzedawał umiejętność rzucania i zdejmowania uroków. Lecz trzeba dodać, że był niemniej łatwowiernym od tych, których wspomagał radą, i jeżeli nie wierzył we własne czary i gusła, wierzył uroczyście we wszystkie legendy i podania krążące po kraju.
Nic więc dziwnego, że powtarzał przepowiednie, dotyczące zniknięcia starego zamku, kiedy buk utracił jedną gałęź i że mu pilno było zanieść tę wiadomość do wioski.
Zwołał trzodę za pomocą swego pasterskiego rogu i wyruszył ku wsi. Psy zaganiały owce, a były to mocne, na wpół dzikie brytany, które z pozoru można było raczej posądzić o chęć pożarcia baranów, niżeli pilnowania ich troskliwie.
Trzoda ta należała do sędziego z Werst, nazwiskiem Kolbs, który płacił gminie znaczny podatek za pastwiska. Sędzia cenił bardzo pasterza Frika, wiedząc, że nietylko umie trzód pilnować, ale też strzedz i leczyć w potrzebie potrafi.
Owce szły w ściśniętych szeregach, przed którymi postępował przewodnik stada.
Zeszedłszy z pastwiska, Frik zwrócił się na szeroką ścieżkę, ciągnącą się wzdłuż pól uprawnych, na których kołysały się ciężkie kłosy zboża na wysokich łodygach; dalej widać było plantacye kukurydzy. Opodal szumiał las sosnowy i jodłowy, nęcący chłodem i cieniem. Poniżej rzeka Sil toczyła swoje przejrzyste fale po łoży-
Strona:PL Jules Verne - Zamek w Karpatach.djvu/13
Ta strona została uwierzytelniona.
— 11 —