Raz Franciszek de Télek spotkał ich na ulicy, gdy przejeżdżali w odkrytej karecie, stanął i zacisnąwszy ręce, zawołał:
— Rudolfie de Gortz! dlaczego mnie jeszcze prześladujesz!?...
Po niejakim czasie Stilla objawiła chęć porzucenia sceny. Życie domowe bez wysiłków i ciągłych niepokojów poczęło mieć dla niej więcej uroku, niż scena.
Lubownicy śpiewu byli zrozpaczeni utratą tak znakomitej śpiewaczki, która już tylko kilka razy miała się ukazać na scenie.
Najbardziej zagniewanym był ów nieznajomy dziwak, którego Franciszek de Télek raz nazwał Rudolfem baronem de Gortz, a który tak się rozkoszował głosem Stilli.
Orfanik mniej teraz ukazywał się na ulicach Neapolu; widać, że baron był tak smutny, iż zaufany jego towarzysz nie odstępował go prawie, bywał z nim nawet w teatrze, do którego, jak wielu uczonych, niewiele miał upodobania i nie znał się wcale na muzyce.
Wreszcie nadszedł dzień ostatniego występu Stilli.
Gdyby teatr San-Carlo był dziesięć razy większy, jeszcze okazałby się za małym do pomieszczenia widzów, pragnących raz jeszcze usłyszeć śpiewaczkę.
Nieznajomy dziwak zajął zwykłe swoje miejsce w loży. Orfanik znajdował się obok niego.
Strona:PL Jules Verne - Zamek w Karpatach.djvu/131
Ta strona została skorygowana.
— 129 —