Strona:PL Jules Verne - Zamek w Karpatach.djvu/14

Ta strona została uwierzytelniona.
— 12 —

sku zasłanem kamykami, po jej powierzchni płynęły kłody drzewa, ciosanego w niedalekiej fabryce.
Psy i owce zatrzymały się na prawym brzegu rzeki i zaczęły pić chciwie wodę.
Niedaleko widać już było wioskę Werst, po za kępą wierzb, bujnie rozrośniętych i sięgających aż do podnóża góry Wulkan. Na stoku tej góry wznosiła się wioska tegoż nazwiska, zbudowana od strony południowej.
Na polu było pusto o tej godzinie; rolnicy zwykle późno wracali do domu, i Frik nie napotkał nikogo. Gdy trzoda ugasiła pragnienie i pasterz wracał już ku dolinie, o pięćdziesiąt może kroków od niego, ukazał się jakiś człowiek przy zakręcie rzeki.
— Hej! przyjacielu! — zawołał na pasterza.
Był to jeden z tych obcych ludzi, którzy przebiegają tamtejsze okolice; spotkać ich można nietylko w miastach i osadach, ale i w najuboższych wioskach. Każdy mógł się z nimi porozumieć, gdyż mówili oni wszystkimi językami. Czy ten wędrowny kramarz był Włochem, Saksończykiem, lub Rumunem? Nikt nie umiałby na to odpowiedzieć. Raczej był on żydem, jak tego dowodziła jego wysoka, szczupła postać, nos garbaty, długa, spiczasta, przystrzyżona broda, wypukłe czoło i przenikliwie biegające czarne oczy.
Handlarz ten sprzedawał okulary, termometry, barometry i małe zegary wieżowe.