Towar, którego nie mógł zamknąć w tłumoczku, dźwiganym na plecach i przytwierdzonym mocnemi szelkami, zawieszał sobie na szyi i u pasa. Wyglądał więc, jak sklep ruchomy.
Żyd miał widocznie szacunek dla pasterza, gdyż powitał go ukłonem ręki; potem zapytał tem narzeczem rumuńskiem, które powstało z mieszaniny języka łacińskiego i słowiańskiego, ale z lekkim odcieniem cudzoziemskiego akcentu.
— Jakże wam się powodzi, przyjacielu?
— Rozmaicie... stosownie do pogody, — odpowiedział Frik.
— No, to dziś miewacie się dobrze, bo dziś czas bardzo piękny.
— Ale jutro będzie gorzej, gdyż jutro będzie deszcz padał.
— Deszcz będzie padał? — zawołał kramarz. Więc w waszym kraju deszcz pada, choć chmur nie ma?
— Chmury nadciągają w nocy i to stamtąd... ze złej strony góry.
— I z czegoż to wnosisz?
— Z wełny moich baranów, która jest ostrą i suchą, jak wyprawiona skóra.
— Niedobra to przepowiednia dla podróżnych zmuszonych daleką odbywać drogę...
— Ale dobra dla tych, co pozostaną w swoich chatach.
— Tak, jeśli mają własne chaty.
Strona:PL Jules Verne - Zamek w Karpatach.djvu/15
Ta strona została uwierzytelniona.
— 13 —