stare, poczerniałe mury, których barwa zlewała się z barwą góry Plesa. Z lewej strony, mur, okalający zamek, załamywał się i w tem miejscu stała właśnie narożna baszta. Na baszcie urządzony był taras, otoczony balustradą, a na nim wyrastał odwieczny buk, którego pokrzywione gałęzie świadczyły o gwałtownych burzach, co niegdyś szalały na tych wyniosłościach.
Rzeczywiście pasterz Frik nie mylił się. Chcąc wierzyć legendzie, stary zamek baronów de Gortz miał przetrwać już tylko trzy lata.
Franciszek w milczeniu przyglądał się olbrzymiej budowli, nad którą dumnie panowała środkowa wieża. Wewnątrz zamku musiały się znajdować sklepione i obszerne sale, długie korytarze i kryjówki, budowane w głębi ziemi, tak jak to bywa zwykle w starożytnych, węgierskich fortecach.
Żadna chyba siedziba nie mogłaby być odpowiedniejsza na pobyt dla ostatniego potomka baronów de Gortz. Hrabia de Télek, przypatrując się murom, coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że Rudolf de Gortz, mający upodobanie do życia samotnego i dziwacznego, schronił się do tego odludnego zamczyska.
Nic jednak nie zdradzało bytności ludzi w zamku. Z kominów nie wydobywał się dym, przez szczelnie zamknięte okna nie słychać było żadnego szelestu. Nawet krzyk ptaka nie mącił
Strona:PL Jules Verne - Zamek w Karpatach.djvu/156
Ta strona została skorygowana.
— 154 —