mu nie przyszła do głowy ta uwaga: dlaczego mianowicie most zwodzony zawsze zamknięty i podniesiony, dziś został otwarty, jakby umyślnie dla ułatwienia mu przejścia?... Nie zaniepokoiło go nawet to, że most zamknął się zaraz po jego przejściu. Cieszyła go jedynie ta myśl, że znajdował się już w zamku Rudolfa de Gortz i że będzie mógł oswobodzić Stillę.
Galerya, do której Franciszek się dostał, była szeroka i wysoka. Ponad nią wznosiło się sklepienie, lecz wszystkich tych szczegółów Franciszek nie mógł widzieć, gdyż w galeryi panowała ciemność. Kamienne płyty, stanowiące podłogę, były w niektórych miejscach popękane i utrudniały przejście.
Hrabia przysunął się do lewej ściany i postępował naprzód, opierając się ręką o kamienny gzems, którego powierzchnia, pokryta saletrą, osypywała się pod dotknięciem jego dłoni. Nie słyszał żadnego szmeru, oprócz odgłosu własnych kroków, które odbijały się dalekiem echem. Przewiew ciepłego powietrza, nasyconego wonią zgnilizny, owionął go nagle, jak gdyby otwór jakiś otwarto na przeciwległym końcu galeryi.
Minąwszy kamienny słup, podtrzymujący sklepienie, Franciszek znalazł się przy wejściu do korytarza, o wiele już węższego. Wyciągając bowiem rękę, dosięgał nią drugiej ściany.
Strona:PL Jules Verne - Zamek w Karpatach.djvu/169
Ta strona została skorygowana.
— 167 —