Strona:PL Jules Verne - Zamek w Karpatach.djvu/170

Ta strona została skorygowana.
— 168 —

Pochylony, ostrożnie posuwał się naprzód, usiłując zdać sobie sprawę, czy korytarz, którym postępował, ciągnie się w kierunku prostym.
O dwieście kroków poza słupem, Franciszkowi zdawało się, że korytarz zwraca się na lewo, a o pięćdziesiąt kroków dalej, że biegnie znowu w kierunku przeciwnym. Czyżby korytarz ten dochodził do zewnętrznego muru, albo może do stóp głównej wieży?
Franciszek zaczął iść prędzej, ale co chwila zatrzymywał się, to zawadzając o jakąś nierówność gruntu, to potrącając się o ściany, gdy korytarz zakręcał się nagle. W pewnych odstępach spotykał poprzecznie idące korytarze, rozchodzące się widać w rozmaitych kierunkach. Ciemność nie dozwalała mu się kierować, i napróżno wysilał zmysły, aby cokolwiek zmiarkować w tej kreciej jamie.
Franciszek musiał się wracać wiele razy, gdyż znajdował się niekiedy w korytarzach bez wyjścia. Lękał się tylko, aby nie natrafił na jaką źle zamkniętą łapkę i nie wpadł w jaki loch, skąd nie mógłby się wydostać. To też gdy stąpnął na jaką taflę, odzywającą się głucho, trzymał się jak mógł muru. Pomimo to posuwał się wciąż nąprzód z pośpiechem, który mu się nie dał długo zastanawiać.
Ponieważ nie wchodził na schody, ani nie schodził nadół, upewniał się w przekonaniu, że znajduje się na równi z dziedzińcem wewnętrz-