ściany żelaznemi sztabami. Na stole stało kilka naczyń i konewka napełniona wodą, obok zaś na półmisku kawał zimnej zwierzyny, dalej pół bochenka chleba, czarnego i suchego, jak suchar żołnierski. W drugim kącie na wyżłobioną kamienną płytę sączyła się woda z jakiegoś źródełka i znikała następnie przez mały otwór, znajdujący się tuż obok kamiennego słupa.
Wszystko to dowodziło, że w tej pieczarze spodziewano się gościa, a raczej więźnia. Lecz czy tym więźniem miał być Franciszek, którego podstępem starano się wciągnąć do zamczyska? Na to trudno odpowiedzieć.
Znużenie, przechodzące jego siły, pozbawiło go zwykłej bystrości umysłu; był tak głodny i spragniony, że na widok posiłku zapomniał o wszystkiem i, ugasiwszy pragnienie wodą z konewki, zjadł kawał mięsa i chleba i rzucił się na niewygodne łóżko, aby za pomocą choć chwilowego wypoczynku odzyskać nieco sił utraconych.
Po chwili, gdy chciał zebrać rozpierzchłe myśli, nie mógł tego w żaden sposób dokazać: uciekały mu one, jak woda, której, zaczerpnąwszy dłonią, nie mógłby zatrzymać w ręku, gdyż przeciekłaby mu pomiędzy palcami.
Czy powinien był czekać dnia, aby rozpocząć na nowo poszukiwania? Obezwładniona wola nie dozwoliła mu być panem jego czynów.
Strona:PL Jules Verne - Zamek w Karpatach.djvu/174
Ta strona została skorygowana.
— 172 —