Nagle, przechodząc koło filaru z prawej strony, uczuł jakiś lekki powiew wietrzyka.
Czyżby w tem miejscu istniał otwór, prowadzący na zewnątrz?
Tak było w istocie: poza filarem znajdowało się przejście, którego Franciszek nie dostrzegł w cieniu.
Nie namyślając się ani chwili, młody hrabia wcisnął się w ciasne przejście, ciągnące się pomiędzy dwiema ścianami, i zaczął się kierować w stronę bladego światełka, które zdawało się połyskiwać w górze; wreszcie wydostał się na małe podwórko, nie mające więcej niż pięć lub sześć kroków w kwadrat i otoczone dokoła murem, wysokim może na sto stóp. Podwórko to było podobne do studni, i stąd właśnie dostawało się do podziemia nieco światła i powietrza.
Franciszek przekonał się, że na świecie był jeszcze dzień, gdyż w górnej części studni odbijały się ukośne promienie słońca, które jednak zwężały się zwolna, dowodząc, że gwiazda dzienna odbyła już połowę swego biegu. Franciszek zmiarkował, że mogła być godzina piąta po południu, spał zatem z jakie czterdzieści godzin, co utwierdzało go w mniemaniu, że zostawał pod działaniem usypiającego napoju.
Ponieważ wyszedł ze swoim wiernym Rotzko z wioski Werst onegdaj, dnia jedenastego czerwca, zatem musiał dziś być trzynasty tego samego miesiąca...
Strona:PL Jules Verne - Zamek w Karpatach.djvu/182
Ta strona została skorygowana.
— 180 —