rwać część jedną, i to prawie bez żadnego hałasu. Chwilami przerywał robotę i nadsłuchywał pilnie, chcąc się przekonać, czy z zewnątrz nie dochodzi go żaden szelest.
We trzy godziny później rygle odsunęły się, i Franciszek mógł otworzyć drzwi, które zaskrzypiały na zawiasach.
Wtedy jeszcze raz wyjrzał na małe podwórko, aby odetchnąć mniej dusznem powietrzem.
Teraz nie było już widać promieni słońca na murze, co stanowiło dowód, że słońce skryło się poza wierzchołek góry Retyezat. Zmrok zalegał już ciasne podwórko. Kilka gwiazd ukazywało się na niebie, a Franciszkowi zdawało się, że spogląda na nie przez długi teleskop. Drobne, białawe chmurki przesuwały się zwolna po niebie, gnane lekkim wietrzykiem, który zwykle uspokaja się przed nadejściem nocy. Blade, srebrzyste światło, ukazujące się na horyzoncie, dowodziło, że księżyc, będący teraz w drugiej kwadrze, wychylił się już z poza gór od strony wschodniej.
Franciszkowi zdawało się, że mogła być godzina dziewiąta.
Wrócił więc do podziemia, aby się trochę posilić i napić wody ze źródła, sączącego się poza kamiennym filarem; przedtem jeszcze wylał co do kropli płyn, znajdujący się w konewce. Następnie poprawił nóż, który miał za pasem, i wyszedł przez drzwi, zamknąwszy je starannie za sobą.
Strona:PL Jules Verne - Zamek w Karpatach.djvu/185
Ta strona została skorygowana.
— 183 —