W tej chwili jednak dostrzegł u dołu muru szczelinę, około której cegły nie były spojone wapnem i poruszały się za dotknięciem.
— Może tędy się wydostanę! — zawołał Franciszek.
I zaczął po jednej odrzucać cegły, gdy nagle poza ścianą usłyszał szelest... Zatrzymał się i zaczął słuchać.
Szmer nie ustawał, i wkrótce promień światła zaczął się przedzierać przez szczelinę. Franciszek zajrzał przez otwór i przekonał się, że znajdował się obok zamkowej kaplicy. Czas i zaniedbanie doprowadziły ją do ruiny. Sklepienie popękało i rozsypało się w gruzy, w niektórych miejscach tylko opierając się na pochyłych filarach. Kilka łuków w stylu gotyckim groziło także ruiną; okna popsute i powyrywane, rzeźbione były również w stylu gotyckim. Gdzieniegdzie widać było pokryte pyłem marmurowe nagrobki, pod którymi spoczywali przodkowie rodziny Gortzów. W głębi wznosił się zaniedbany ołtarz, którego architektoniczne ozdoby także były pięknie rzeźbione. Dach był prawie zupełnie zepsuty, w jednem tylko miejscu ponad ołtarzem oparł się potędze burz i wichrów i ochraniał jeszcze część kaplicy. Nad głównemi drzwiami kaplicy wznosił się dzwon nietknięty jeszcze, a od niego zwieszał się sznur, sięgając aż do ziemi. Był to ten sam dzwon, którego
Strona:PL Jules Verne - Zamek w Karpatach.djvu/187
Ta strona została skorygowana.
— 185 —