— Chciałbym się o tem przekonać.
— Spojrzyj więc...
— Ja?...
— No, cóż w tem dziwnego?
— A nic za to nie zapłacę? — zapytał Frik z niedowierzaniem.
— Nic, chyba, że będziesz chciał kupić lunetę.
Uspokojony tem zapewnieniem Frik, wziął lunetę, której szkła kramarz ustawił odpowiednio, i przymknąwszy lewe oko, przyłożył lunetę do prawego oka.
Naprzód spojrzał w stronę gór, a następnie zwrócił szkło ku wiosce Werst.
— No, no, — rzekł, — widzę, że to prawda... przez szkło widzę dalej i lepiej, niż mojemi oczami... Poznaję nawet osoby... Otóż i gajowy Niko Dek, który powraca z lasu ze strzelbą na ramieniu i myśliwską torbą zawieszoną na plecach.
— A nie mówiłem wam! — odezwał się kramarz...
— Tak, tak, to Nik, — mówił dalej pasterz. A cóż to za dziewczyna, która wychodzi z domu pana Koltz. Widzę, że jest ubrana w ponsową spódniczkę i czarny gorsecik, ale kto to?
— Spojrzyjcie uważniej, a poznacie ją z pewnością...
— Ah! to Miriota!... piękna Miriota!
— No i jakże wam się podoba ta maszyna?
— Nigdy nie myślałem, że przez nią tak daleko widzieć można.
Strona:PL Jules Verne - Zamek w Karpatach.djvu/20
Ta strona została uwierzytelniona.
— 18 —