dować się daleko, nie mógł ocalić się ucieczką przez tunel prowadzący do wąwozu. Czyżby w uniesieniu boleści i rozpaczy, nie zdając sobie sprawy z tego co czyni, Rudolf de Gortz spowodował natychmiastowy wybuch, którego ofiarą sam padł najpierwszy? Czy po niezrozumiałych wyrazach, które mimowoli z ust mu się wyrwały w chwili, gdy kula wiernego Rotzko strzaskała pudełko, które trzymał w ręku, zapragnął zginąć pod zwaliskami zamczyska?
W każdym razie był to bardzo szczęśliwy wypadek, że agenci policyjni zdziwieni wystrzałem poczciwego Rotzko, zatrzymali się w pewnej odległości, gdy wybuch wstrząsnął potężnymi murami. Odłamki rozsypujących się gruzów dosięgły jednak niektórych ludzi, przewracając ich na ziemię. U stóp obwodowego muru znajdowali się wtedy tylko Rotzko i leśniczy, i można to nazwać cudem, że ich nie przygniótł grad spadających kamieni.
Wybuch był potężny; głębokie rowy do połowy zapełniły się gruzami, po których Rotzko, Niko Deck i agenci prawie bez trudu dostali się do wnętrza zamku.
Może o jakie pięćdziesiąt kroków poza obwodowym murem, wpośród gruzów u stóp baszty, znaleźli jakieś ciało.
Był to baron Rudolf de Gortz. Kilku dawniejszych mieszkańców tych okolic, a między nimi sędzia Koltz, poznali go odrazu.
Strona:PL Jules Verne - Zamek w Karpatach.djvu/215
Ta strona została skorygowana.
— 213 —