Frik nigdy w życiu nie widział lunety, co dowodziło, jakim zapadłym kątem była wioska Werst.
— Patrzcie jeszcze dalej, niż ta wioska, odezwał się kramarz.
— A nic za to nie zapłacę? — powtórnie zapytał pasterz.
— Nic a nic, — zapewniał go kramarz.
— Aha! widzę dzwonnicę w wiosce Livadzel. Poznaję ją po krzyżu!... A dalej jeszcze w dolinie, pomiędzy jodłami, spostrzegam dzwonnicę w Petronesy, na której wznosi się blaszany kogut, z otwartym dziobem, jakby chciał zwoływać kurczęta... Tam znów widzę wieżę w Patrilla... Wszak mogę patrzeć, skoro to nic nie kosztuje?
— Możecie, możecie.
Frik zwrócił lunetę ku płaszczyźnie Orgall i wreszcie ku ruinom starożytnego zamku.
— Tak! — zawołał, — czwarta gałęź leży na ziemi... widziałem więc dobrze! I nikt nie pójdzie jej podnieść, aby z niej zrobić piękną pochodnię dla świętego Jana... Nie, nikt, ani ja nawet!... Byłoby to narażać duszę i ciało... Ale po co się tem kłopotać... Jest ktoś, co ją tej nocy porwie do piekielnego ogniska... To czort!...
Tak lud prosty pospolicie nazywa dyabła, złego ducha.
Być może, iż żyd byłby się zapytał o wyjaśnienie tych słów, niezrozumiałych dla niego,
Strona:PL Jules Verne - Zamek w Karpatach.djvu/22
Ta strona została uwierzytelniona.
— 20 —