— Naturalnie... dwa reńskie, tyle, ile mnie kosztuje.
— Jakto?... dwa reńskie?...
— No, ma się rozumieć, dobranoc wam przyjacielu.
— Dobranoc, pasterzu.
I Frik, gwiżdżąc na psy, szybkim krokiem poszedł ku wiosce.
Żyd patrzył za odchodzącym, kręcąc głową, jak gdyby spoglądał na waryata.
— Gdybym był wiedział, — rzekł sam do siebie, — byłbym mu ją sprzedał drożej.
I poprawiwszy towar na plecach, ruszył w stronę Karlsburga, idąc prawym brzegiem rzeki.
Dalej losy jego już nas nie obchodzą.
Przedmioty, na które spoglądamy z pewnej odległości, wydają się nam zawsze inaczej, niż z blizka, a mianowicie trudno jest rozróżnić starożytne ruiny, rozsypujące się w gruzy, od skał nagromadzonych w epoce geologicznej, w czasie ostatnich przewrotów ziemskich. Głazy naturalne i opracowane ręką ludzką są w oddaleniu niezmiernie do siebie podobne. Też same mają li-