ludowa zaludniła go widziadłami i upiorami, które miały się tam ukazywać w nocy. Wiara bowiem w zabobony kwitła w najlepsze w tych okolicach.
Podług mniemania ludu wilkołaki biegały po polach, upiory wysysały krew ludzką, a duchy błądziły wśród ruin i starały się szkodzić wszystkim, jeżeli ich nie przebłagano, dając im jeść i pić codzień wieczorem. Oprócz tego istniały jeszcze wieszczki i czarownice, które najniebezpieczniej było spotkać we wtorki lub piątki, gdyż były to najgorsze dnie w tygodniu.
Któżby więc miał odwagę zapuszczać się w głąb lasów, gdzie się kryją olbrzymie smoki, otwierające paszczęki aż do obłoków, i skrzydlate potwory, chwytające małe dzieci. Sama nazwa tych istot nadprzyrodzonych dreszczem trwogi przenikała najśmielszego człowieka. Duchem opiekuńczym, który miał oddalać złośliwy wpływ potworów, był w pojęciu ludowem wąż pospolity, żyjący w chatach, którego opiekę wieśniacy zdobywają sobie, karmiąc go najlepszem mlekiem.
Jeśli więc pomiędzy ludem było takie mniemanie, cóż dziwnego, że odnosiło się głównie do opuszczonego zamku, gdzie miały się kryć upiory i duchy z rodziny baronów Gortz. Trwoga oddalała każdego od ruin, tak jak szkodliwe wyziewy każą unikać bagniska, siejącego zarazę. Gdyby się ktoś odważył przybliżyć, choćby na
Strona:PL Jules Verne - Zamek w Karpatach.djvu/29
Ta strona została skorygowana.
— 27 —