— Wszyscy jesteśmy zdrowi zupełnie, odpowiedział wójt Koltz, niema w wiosce ani jednego chorego.
— Powiedz otwarcie, doktorze... czy jesteś zdecydowany pójść tam? zapytał karczmarz.
— Bynajmniej, odparł doktór. Ale nie czynię tego przez obawę; o nie!... wiecie dobrze, że nie daję wiary tym wszystkim baśniom... Powiem otwarcie, że to wszystko wydaje mi się śmiesznem i niedorzecznem. Dlatego, że dym ukazał się ponad wieżą zamkową, dym, który może nie jest dymem... Ależ nie, stanowczo nie pójdę do zamku!...
— Ale ja pójdę! odezwał, się milczący dotąd leśniczy Niko Deck.
— Ty, Niku? zawołał wójt Koltz.
— Tak, ale pod warunkiem, że towarzyszyć mi będzie doktór Patak.
Doktór zerwał się ze stołka.
— Czy myślisz o tem naprawdę, mój panie leśniczy? zapytał. Ja... miałbym ci towarzyszyć!... Rzeczywiście... byłaby to przyjemna przechadzka... dla nas obydwóch... gdyby... mogła się na cóś przydać... i gdyby się można na nią odważyć... Wiesz Niku, że niema nawet drogi, któraby wiodła do zamku.. Nie moglibyśmy się tam dostać...
— Powiedziałem, że pójdę do zamku, odpowiedział Niko Deck, a skoro powiedziałem, że pójdę, to pójdę!...
Strona:PL Jules Verne - Zamek w Karpatach.djvu/56
Ta strona została skorygowana.
— 54 —