na swoję obronę, wyszukiwał rozmaite urojone przeszkody. Powoływał się na groźbę wygłoszoną w karczmie Jonasza przez głos nieznany, która zabraniała udawać się do zamku...
— Ta groźba do mnie się tylko odnosiła — odpowiadał mu niezmiennie Niko Deck.
— Ale jeżeli przytrafi ci się jakie nieszczęście, panie leśniku, czy ja nic na tem nie ucierpię? — zapytał doktór.
— Albo ja wiem? — odparł Niko Deck. — Obiecałeś iść ze mną do zamku, więc musisz pójść, skoro ja pójdę.
Wszyscy przyznali słuszność leśnikowi; lepiej przecież, aby Niko Deck nie poszedł sam na tak niebezpieczną wycieczkę. To też doktór chociaż z trwogą w duszy, musiał się zgodzić na tę propozycyę, gdyż widział, że opinia jego bardzo byłaby narażona. Miał nadzieję, że jakaśkolwiek przeszkoda w drodze skłoni jego towarzysza do powrotu.
Tak więc Niko Deck i doktór Patak ruszyli w drogę, a sędzia Koltz, nauczyciel Hermod, Frik i Jonasz odprowadzili ich aż do zakrętu drogi, gdzie zatrzymali się wszyscy.
Sędzia Koltz jeszcze raz spojrzał w stronę zamku przez lunetę, którą wciąż nosił przy sobie. Z wieży zamkowej w tej chwili dym się nie wydobywał, gdyż byłoby go widać doskonale na jasnem tle nieba, podczas pogodnego wiosennego poranku. Czy należało wnosić z tego, że ci go-
Strona:PL Jules Verne - Zamek w Karpatach.djvu/61
Ta strona została skorygowana.
— 59 —