W gęstym lesie trudno się zoryentować, można tylko było wnioskować, w której stronie co leży po słońcu, którego promienie oświecały w tej chwili dalekie wierzchołki w stronie południowo-wschodniej.
— Widzisz, panie leśniczy — zaczął doktór — widzisz, że niema nawet drogi... wszak to gęstwina nie do przebycia!
— Zaraz sobie utorujemy drogę — odpowiedział Niko.
— Łatwiej to powiedzieć, niż zrobić, Niku!
— Eh! i zrobić nietrudno, doktorze!
— Więc trwasz w swojem postanowieniu?
Leśniczy odpowiedział skinieniem głowy i zaczął się przedzierać pomiędzy drzewami.
Doktora ogarnęła nieprzeparta chęć ucieczki, ale towarzysz jego odwrócił się i spojrzał mu w oczy tak badawczo, że tchórz nie śmiał się cofnąć.
— To przynajmniej pozwól mi odpocząć! — błagał Patak.
Leśniczy nie mógł odmówić doktorowi, aby spocząć nad brzegiem strumienia, tem bardziej, że i głód dokuczać mu począł. W torbie mieli żywność i wódkę, mieli więc czem się posilić, a czysta woda ze źródła mogła ugasić ich pragnienie. Czegóż więcej można było żądać?
Usiedli więc i posilali się.
Patak posiliwszy się miał nadzieję, że Niko zabłąka się w nieznanym sobie lesie. Doktór za-
Strona:PL Jules Verne - Zamek w Karpatach.djvu/64
Ta strona została skorygowana.
— 62 —