ko to niezmiernie utrudniało pochód; młody leśniczy, zręczny i silny, łatwiej przebywał tę kłopotliwe przejścia, ale dla otyłego doktora była to prawdziwa katusza; zadyszany i spocony nie mógł zdążyć za swym przewodnikiem. Kilka razy Niko musiał mu dążyć z pomocą, gdyż biedny doktór przewrócił się i nie mógł dźwignąć się z ziemi.
— Zobaczysz, Niku — mówił płaczliwym głosem doktór — że ja połamię nogi.
— No, to je sobie zreperujesz.
— Bądź rozsądnym, panie leśniczy; nie można przecież upierać się wobec niepodobieństwa!
Ale Niko Dek nie słuchał już jego uwag, a doktór rad nie rad musiał dążyć za nim.
Czy szli dobrze w kierunku zamku, nie umieliby na to odpowiedzieć, ale że ciągle pieli się w górę, dosięgli wreszcie brzegu lasu około godziny trzeciej po południu. Teraz już drzewa zaczynały rosnąć rzadziej, a rzeka Nyad ukazywała się znów wpośród skał, lecz Niko Dek nie wiedział czy strumień zmienił kierunek w stronę północno-zachodnią, czy oni zboczyli ku niemu. Upewniło go to jednak, że szli dobrze, gdyż Nyad wypływał z góry Orgall.
Przez cały czas wędrówki, doktór nie mógł rozmawiać z leśniczym, który szedł ciągle naprzód; gdy znowu usiedli nad brzegiem rzeki, doktór wynagrodził sobie sowicie dotychczasowe milczenie, gdyż był znakomitym gadułą, a prze-
Strona:PL Jules Verne - Zamek w Karpatach.djvu/68
Ta strona została skorygowana.
— 66 —