ciwnie Niko więcej milczącym i małomównym. Doktór więc zasypywał leśniczego pytaniami, na które Nik odpowiadał bardzo zwięźle.
— Porozmawiajmy trochę, Niku — zaczął doktór — lecz porozmawiajmy rozsądnie.
— Słucham cię! — odpowiedział Niko.
— Sądzę, jeżeliśmy się tu zatrzymali, to dlatego, aby nabrać sił...
— Ma się rozumieć.
— Bo inaczej nie moglibyśmy wrócić do Werst...
— A raczej... dostać się do zamku...
— Ależ, Niko Decku, idziemy już ze sześć godzin i zaledwie doszliśmy do pół drogi...
— To znaczy, że nie powinniśmy tracić napróżno czasu.
— Ależ noc zapadnie zanim dojdziemy do zamku, a sądzę, panie leśniczy, że nie będziesz o tyle szalony, aby wchodzić pociemku do ruin; musimy więc czekać dnia...
— No, to zaczekamy.
— Więc nie chcesz się wyrzec tego projektu, w którym nie ma za grosz zdrowego rozsądku?
— Nie.
— Jakto! Siły nasze wyczerpały się ze znużenia, potrzebujemy posiłku i wygodnego łóżka, a ty chcesz noc spędzić pod gołem niebem?...
— Naturalnie, jeżeli napotkamy jaką przeszkodę, która nam nie dozwoli dostać się do zamku.
Strona:PL Jules Verne - Zamek w Karpatach.djvu/69
Ta strona została skorygowana.
— 67 —