Gdyby Niko Deck był sam, byłby tę przestrzeń przebył w godzinę, ale ze swoim towarzyszem stracił trzy godziny, gdyż co chwila musiał mu pomagać wdrapywać się lub schodzić ze skał. Doktór teraz lękał się tylko jednej rzeczy, a mianowicie aby nie został sam w tej pustyni.
W miarę, jak wyniosłość stawała się przykrzejszą, las przerzedzał się coraz bardziej. Teraz drzewa tworzyły już tylko grupy, porozrzucane od siebie w pewnej odległości. W przerwach pomiędzy drzewami widać było szczyty gór, wyłaniających się jeszcze zpośród wieczornego zmroku.
Strumień Nyad, którego brzegiem postępowali dotychczas, płynął coraz węższem korytem, gdyż wędrowcy nasi docierali już do jego źródła. O kilkaset kroków ponad niem, widać już było płaszczyznę Orgal i budowle zamczyska.
Wreszcie Niko Deck wydostał się na wzgórze, ciągnąc za sobą zasapanego doktora. Biedak nie miał już sił postąpić kilku kroków i upadł na wpół żywy na ziemię.
Niko nie czuł prawie żadnego znużenia. Stał milczący, ze wzrokiem utkwionym w stary zamek, którego nigdy nie widział zbliska.
Zewnętrzny mur z wieżyczkami otoczony był dokoła głębokim rowem. Most zwodzony był podniesiony i zakrywał wejście do podziemnej galeryi, opierając się na wielkich kamieniach.
Strona:PL Jules Verne - Zamek w Karpatach.djvu/76
Ta strona została skorygowana.
— 74 —