Strona:PL Jules Verne - Zamek w Karpatach.djvu/81

Ta strona została skorygowana.
— 79 —

Teraz śpijmy! — rzekł Niko Deck, umieściwszy torbę u stóp skały.
— Ja miałbym spać, panie leśniczy?
— Dobranoc ci, panie doktorze!
— Łatwo ci życzyć dobrej nocy, Niku, ale ja boję się, aby dzisiejsza noc źle się nie skończyła...
Niko milczał, gdyż nie miał ochoty do rozmowy. Przyzwyczajony skutkiem swego powołania nieraz nocować w lesie, oparł się o kamienną ławkę i wkrótce zasnął snem twardym. To też doktór klął tylko pocichu, słuchając chrapania swego towarzysza. Patak nie mógł zasnąć, gdyż ciągle wytężał słuch i wzrok, pomimo znużenia ciągle słuchał i patrzył. Podbudzona trwogą i bezsennością jego wyobraźnia, przedstawiała mu najdziwaczniejsze obrazy, chociaż nic nie mógł dostrzedz w ciemnościach nocy. Niewyraźne kształty otaczających go przedmiotów, ciemne chmury przesuwające się po niebie, niepewne zarysy starego zamazyska, przejmowała go niewymowną obawą. Zdawało mu się, że skały poruszają się, tańcząc fantastycznie. Kto wie, czy nie runą ze swych podstaw, przygniatając śmiałków, którzy chcieli się dostać do zamczyska.
Nieszczęśliwy doktór podniósł się z ziemi, słuchając szmeru i wycia wiatru, który szumi zawsze na takiej wysokości. Dźwięki tego wichru podobne są zarazem do szeptu, jęków i westchnień. Słyszał przytem szelest skrzydeł nocnych ptaków, uderzających skrzydłami o skały.