Strona:PL Jules Verne - Zamek w Karpatach.djvu/82

Ta strona została skorygowana.
— 80 —

Puszczyki, sowy i nietoperze kręciły się w powietrzu, wydając żałosne skargi. Doktór drżał na całem ciele, zimny pot oblewał mu czoło.
W ten sposób upłynęły mu długie godziny do północy. Gdyby jeszcze mógł był rozmawiać i narzekać, nie czułby się tak opuszczonym. Ale Niko Deck spał snem głębokim.
Północ, to najgorsza godzina, godzina duchów, uroków i upiorów.
Ale cóż się to stało?
Doktór zapytywał się sam siebie, czy rzeczywiście nie śpi, lub czy znajduje się pod wpływem złudzenia.
Tam z daleka zdawało mu się, że widzi spowite mgłą chmur, przesuwające się dziwaczne postacie, oświecone grobowem światłem, Smoki i potwory z ogonami wężowemi i bajeczne twory zwane hippogryfy, mające postać pół orła, pół konia i olbrzymie upiory, mknęły szybko w powietrzu, a doktorowi zdawało się, że lada chwila pochwycą go w pazury i rozszarpią zębami.
To znów mniemał, że wszystko się porusza na płaskowzgórzu Orgall, skały, drzewa i krzaki. Wreszcie usłyszał jakiś dźwięk dziwny, odzywający się w jednostajńych odstępach.
— To dzwon!... — szepnął do siebie, dzwon zamkowy.

Tak, dźwięki te pochodziły ze dzwonu, znajdującego się nad starą kaplicą; nie, nie mylił się, nie był to dzwon kościelny z wioski Wulkan,