gdyż wiatr przynosiłby ten odgłos ze strony przeciwnej!
Lecz dźwięki stawały się coraz szybsze i głośniejsze... Ręka, targająca za sznur dzwonu, nie zdawała się głosić śmierci... był to raczej dzwon wzywający na trwogę, którego echo musiało się rozlegać aż do granicy Siedmiogrodu.
Słysząc te złowrogie dźwięki, doktór Patak skamieniał prawie ze strachu, konwulsyjne dreszcze wstrząsały całem jego ciałem.
Nawet leśniczy obudził się na ten hałas i podniósł się z ziemi do której przeciwnie pochylił się skulony Patak.
Niko zaczął słuchać, usiłując przebić wzrokiem otaczające go ciemności.
— Ten dzwon! ten dzwon! powtarzał doktór Patak. To dyabeł nim dzwoni!
Leśniczy nic nie odpowiedział.
Nagle ryk jakiś podobny, do ryku jaki wydają syreny morskie rozległ się donośnie w powietrzu, głusząc na chwilę wszystkie inne dźwięki.
Wtem światło błysnęło ze środkowej wieży, światło silne, rozsiewające dokoła olśniewające blaski.
Z jakiego ogniska pochodziło to światło, którego promienie rozlewały się długiemi smugami po powierzchni płaskowzgórza Orgall, obejmując niby łuną pożaru okoliczne skały? Odblask jednak tego światła wydawał się sinawym?
Strona:PL Jules Verne - Zamek w Karpatach.djvu/84
Ta strona została skorygowana.
— 82 —