— Niku, Niku! — wołał doktór — spojrzyj na mnie!... Czy ja także jestem trupem, tak jak ty?
W istocie obydwaj wyglądali jak nieboszczycy, gdyż dziwne to światło trupią bladością powlokło ich lica. Oczy wydawały się przygasłe i pogłębione, policzki zielonawo-sine, włosy najeżone pod wpływem trwogi, przypominały owe mchy, które, podług ludowej legendy, rosły na czaszce wisielców.
Niko Deck zdumiony był do najwyższego stopnia tem co widział i słyszał. Doktór Patak doszedł już do najwyższego stopnia trwogi, wszystkie nerwy w nim drgały, oczy wyrażały śmiertelną obawę, stał nieruchomy, jakby skamieniały.
Straszliwe to zjawisko nie trwało dłużej nad minutę. Potem światło słabło stopniowo, hałas cichł zwolna, a na płaskowzgórzu Orgall zapa nowała znów cisza i ciemność.
Naturalnie, że wędrowcy nasi nie mogli już zasnąć; doktór był nawpół żywy ze strachu, leśniczy, wsparty o kamienną ławkę, czekał wschodu jutrzenki.
O czem myślał Niko Deck wobec tylu nadzwyczajnych zjawisk, które może zachwiały jego postanowieniem? Czy swoją śmiałą wycieczkę dalej jeszcze prowadzić będzie? Powiedział wprawdzie, że dostanie się do zamku, zwiedzi wieżę... Ale czy nie dość, że dotarł do muru okalającego zamczysko, że naraził się na gniew duchów i wywołał walkę żywiołów? Przecież
Strona:PL Jules Verne - Zamek w Karpatach.djvu/85
Ta strona została skorygowana.
— 83 —