nikt mu tego za złe nie weźmie, że nie dotrzymał danego przyrzeczenia, jeśli powie w wiosce, że dotarł aż do murów zaklętego zamku.
Nagle doktór chwycił go za rękę, i ciągnąc go za sobą, rzekł stłumionym głosem:
— Chodź.. chodź!...
— Nie! — odpowiedział Niko.
I powstrzymał doktora, który bezsilny osunął się na ziemię.
Nareszcie okropna noc się skończyła; jak leśniczy, tak doktór nie umieli sobie zdać sprawy z upływającego czasu. Nakoniec na niebie ukazały się pierwsze blaski jutrzenki.
Promienie różowego światła oświecały od strony wschodniej wierzchołki góry Paring, wznoszącej się z drugiej strony doliny Syl. Białawe mgły wiły się ponad dolinami i górami, niebo mieniło się różnorodnemi barwy.
Niko obejrzał się na zamek, którego kształty wychylały się coraz wyraźniej pośród mgły porannej; wkrótce widać już było mur, kaplicę, a następnie odwieczny buk, którego liście szemrały za lekkim wiatru podmuchem.
Z pozoru zamek wyglądał tak, jak zwykle. Dzwon był nieruchomy, jak również stara chorągiewka na dachu. Dymu nie było widać, a zakratowane okna wieży były starannie zamknięte.
Ponad tarasem krążyło kilka ptaków, wydając ostre krzyki.
Strona:PL Jules Verne - Zamek w Karpatach.djvu/86
Ta strona została skorygowana.
— 84 —