chu, który uchwycił instynktownie i stoczył się w głąb rowu:
— Tajemniczy głos prawdę mówił, gdy przepowiadał, że spotka mnie nieszczęście! szepnął i stracił przytomność.
Trudno opisać niepokój, który ogarnął mieszkańców wioski Werst, po oddaleniu się leśniczego i doktora Patak. Niepokój ten wzrastał z każdą chwilą, a upływające godziny wydawały się im wiekami.
Sędzia Koltz, karczmarz Jonasz i nauczyciel Hermod, w towarzystwie kilku jeszcze osób, stali prawie ciągle na tarasie. Wszyscy przypatrywali się uważnie zamkowi, czy nie dostrzegą na nim czegoś nadzwyczajnego. Ale dymu nie było widać z wieży, o czem się mogli przekonać przez lunetę, zwróconą ciągle w tym kierunku. Rzeczywiście dwa złote wydane na lunetę, nie mogły być lepiej zużytkowane i nawet sędzia Koltz, chociaż bardzo oszczędny, przyznał, że instrument jest bardzo pożyteczny.
W południe, gdy pasterz Frik powrócił z trzodą z pastwiska, zarzucono go pytaniami, badając, czy nie widział czego nadzwyczajnego.
Frik opowiadał, że przebiegł całą dolinę rzeki Syl, ale nie widział nic podejrzanego.