Po obiedzie wszyscy znów zajęli swoje stanowiska obserwacyjne; nikt nie siedział w domu, ale też nikt nie miał odwagi iść do karczmy pod królem Mateuszem, gdzie można było usłyszeć tajemnicze głosy. Mury często miewają uszy, jak mówi przysłowie, ale jeszcze nikt nie słyszał, aby miały usta!...
To też Jonasz lękał się, aby jego karczma nie zostala z tego powodu zaniedbana; w cóżby się wtedy jego handel obrócił? Chcąc uspokoić mieszkańców wioski, Jonasz przeszukał troskliwie cały dom, zwiedził wszystkie izby, zaglądał pod łóżka, otwierał kufry i skrzynie, zaglądał do każdego kącika w wielkiej sali, był w piwnicy i na strychu, aby się przekonać, czy jaki złośliwy żartowniś nie ukrył się w którym zakątku, aby wszystkich nastraszyć i zaciekawić. Ale nic nie znalazł!... Naokoło domu także żadnych nie odnalazł śladów. Jedna strona domu dotykała aż do strumienia Nyad i z tej strony niepodobieństwem było dostać się do okien, wysoko wzniesionych ponad wodą, do której dosięgał mur, okalający dom.
Jonasz wiedział dobrze, iż pod wpływem strachu ludzie nic nie rozumieją i że długi czas upłynie, zanim w karczmie zrobi się znów gwarno i tłumno.
Zobaczymy, czy ta złowroga przepowiednia się spełni.
Strona:PL Jules Verne - Zamek w Karpatach.djvu/93
Ta strona została skorygowana.
— 91 —