Przed sześcioma tygodniami, w miesiącu kwietniu 1816 roku Licorne opuścił port Sydney i opłynąwszy południowe wybrzeża, skierował się na północowschód oceanu Indyjskiego.
Porucznik Littestone dostał rozkaz z admiralicji, poszukiwania, bądź na wybrzeżu zachodnim Australii, bądź na wyspach sąsiednich, czy pozostał kto żyjący z okrętu Dorcas, zaginionego bez wieści przed trzydziestu miesiącami.
Nie wiedziano dokładnie o miejscu rozbicia tego okrętu, choć nie zachodziła żadna wątpliwość katastrofy, ponieważ porucznik i trzech ludzi znalezieni na morzu, przywiezieni zostali do Sydney, jako jedyni ocaleni na dużej szalupie. Co do kapitana Grenfield, majtków, pasażerów, między innymi córki pułkownika Montrose — nie było nadziei odnalezienia ich, po opowiedzeniu przez porucznika o strasznem rozbiciu okrętu.
Jednak rząd Wielkiej Brytanii chciał, aby poszukiwania nie ustawały, tak na oceanie Indyjskim, jako też w stolicach morza Timor.
Tam była wielka ilość wysp, rzadko nawiedzanych przez okręty handlowe; należało widzić te, które były w okolicach, gdzie prawdopodobnie zaginął Dorcas.
To też skoro okrążono przylądek Loenwin, na południowo-zachodnich kończynach Australii, Licorne skierował się na północ.
Po bezowocnem zatrzymywaniu się przy niektórych wyspach Sondy, korweta zawróciła z powrotem do Przylądku.
Wtedy to, korweta, uszkodzona gwałtownemi burzami, musiała szukać bezpiecznego odpoczynku, dla naprawienia braków.
Dnia 8 paźdz., chłopiec z gniazda bocianiego sygnalizował ziemię — prawdopodobnie wyspę — której na najświeższych mapach wcale nie było. Porucznik Littlestone skierowawszy ku tej ziemi, znalazł schronienie w głębi zatoki przy jej wybrzeżu wschodniem, dobrze osłoniętej od wichrów, i przedstawiającej doskonałą głębokość do zarzucenia kotwicy.
Załoga wzięła się zaraz do roboty.
Kilka namiotów ustawiono u stóp wzgórza. Zorganizowano obóz ze wszelkiemi ostrożnościami, gdyż mogło być, iż to wybrzeże zamieszkiwali lub odwiedzali dzicy a wiadomo, że mieszkańcy wysp na Oceanie Indyjskim używają bardzo złej a zasłużonej sławy.
Otóż Licorne od dwóch dni stał w zatoce, kiedy rano 10-go października, dwa strzały armatnie ze strony zachodu, zwróciły uwagę komendanta i załogi.
Dwa te wystrzały zasługiwały na odpowiedź, i Licorne odpowiedziała trzema salwami.
Porucznikowi Littlestone pozostało teraz tylko czekać cierpliwie. Okręt jego w naprawie nie mógłby wypłynąć z zatoki i dotrzeć do krańca północno-wschodniego. W każdym razie nie wątpił on, że salwy korwety były słyszane, wiatr bowiem wiał od morza i uważał za prawdopodobne przybycie jakiego statku do przystani.
Umieszczono strażników na masztach. Wieczorem morze było puste na północ — puste także w tej stronie, która dotykała wejścia w zatokę.
Trzy dni upłynęły bez żadnej zmiany... Wprawdzie, zerwała się straszna burza, bałwany biły wysoko na dwa piętra, Licorne jednak była bezpieczna w swej cichej zatoce.
13 października kilka strzałów armatnich dało się słyszeć z tej samej strony, co pierwsze.
Na tę salwę, dawaną co 2 minuty regularnie Licorne odpowiedziała siedmioma strzałami w takich samych odstępach czasu. A że te powtórne salwy nie wydawały się bliższe, niż pierwotne, komendant wywnioskował, że okręt z którego pochodzą, nie zmieniał miejsca postoju.
Tego dnia około czwartej popołudniu, porucznik chodząc po wybrzeżu z lunetą, spostrzegł mały statek, z dwoma ludźmi, prześlizgujący się pomiędzy skałami. Ludzie czarni, mogli być tylko krajowcy z rasy malajskiej lub australskiej. Obecność ich wskazywała, że ta część wybrzeża była zamieszkałą.
Łódka zbliżała się jednak — rodzaj kajaka. — Pozwolono mu na to. Lecz skoro był już nie więcej, niż o trzy węzły od korwety, dwaj czarni dali się słyszeć, lecz w narzeczu zupełnie nie zrozumiałem.
Porucznik Littlestone i jego oficerowie powiewali chustkami, podnosili ręce dla pokazania, że nie mają broni. Kajak pomimo to nie okazywał chęci większego zbliżenia. Po chwili, oddalił się szybko i znikł za skałą.
Nadeszła noc, porucznik Littlestone naradzał się z oficerami o konieczności wysłania wielkiej szalupy dla zwiedzenia wybrzeża północnego. Rzeczywiście, położenie wymagało wyjaśnienia. To nie dzicy strzelali z armat rano. Nie było wątpliwości, że na zachodzie wyspy był okręt może uszkodzony, który żądał pomocy.
Postanowiono zatem zrobić wycieczkę i nazajutrz szalupa miała być już spuszczona na morze o godzinie dziewiątej rano, kiedy pomocnik Littlestone zatrzymał całą czynność,
Na skraju przylądka ukazał się, nie kajak, ani piroga, jakiej używają dzicy, lecz lekki statek nowoczesnej struktury, łódź, objętości piętnastu ton. Skoro zbliżyła się do Licorne, wywiesiła pawilon biały i czerwony.
Strona:PL Jules Verne Druga ojczyzna.djvu/10
Ta strona została skorygowana.