Strona:PL Jules Verne Druga ojczyzna.djvu/12

Ta strona została skorygowana.

— To byliśmy ja z bratem, odpowiedział Jack smiejąc się. Uczerniliśmy twarze i ręce, ażeby uchodzić za dzikich...
— A dla czego?
— Bo nie wiedzieliśmy, z kim będziemy mieli doczynienia, komendancie; twój okręt, mógł być okrętem piratów!
— Oh! co znowu — rzekł porucznik Littlestone, okręt jego królewskiej mości króla Jerzego III!...
— Uznaję to — odpowiedział Fritz, — lecz wydało nam się, że lepiej wrócić do Felsenheim, a potem przybyć razem.
Jenny szczęśliwa była nad wyraz, skoro dowiedziała się, że nazwisko pułkownika Montrose nie jest obce porucznikowi Littlestone. A nawet, przed udaniem się Licorne na morze Indyjskie, dzienniki zawiadomiły o przybyciu pułkownika do Portsmouth, potem do Londynu. Lecz od tego czasu, kiedy rozeszła się wieść, że pasażerowie okrętu Dorcas zginęli wszyscy, oprócz porucznika i trzech majtków przywiezionych do Sydney, można sobie wystawić rozpacz nieszczęśliwego ojca, na myśl, że córka jego smierć znalazła w tej katastrofie.
Dorówna jej chyba radość, skoro się dowie, że jego Jenny nie zginęła przy rozbiciu Dorcas.
Jednak łódź gotowała się powrócić do zatoki Zbawienia, gdzie państwo Zermatt chcieli ofiarować gościnę porucznikowi Littlestone. Wszakże porucznik pragnął ich zatrzymać do wieczora. Potem, kiedy zgodzili się przepędzić noc w przystani, ustawiono trzy namioty u stóp skały: jeden dla czterech synów, drugi dla ojca i matki, a trzeci dla Jenny Montrose.
Wtedy historya rodziny Zermatt mogła być ze szczegółami opowiedziana od przybycia do lądu Nowej-Szwajcaryi. Nic dziwnego, że komendant i oficerowie wyrazili życzenie zwiedzenia małej kolonii.
Po wyśmienitym obiedzie, podanym na pokładzie Licorne, państwo Zermatt, czterej ich synowie i Jenny pożegnali komendanta Littlestone i udali się na spoczynek do namiotów, w głębi nad zatoką.
A kiedy zostali sami, pan Zermatt czułsię w obowiązku powiedzieć swojej żonie:
— Moja droga Betsie: trafia nam się sposobność powrócenia do Europy, ujrzenia współrodaków i przyjaciół... Lecz trzeba uważać, że nasze położenie zmieniło się bardzo... Nowa Szwajcarya nie jest już wyspą nieznaną... Inne okręty nawiedzą ją niebawem...
— Do czego prowadzisz?.. zapytała pani Zermatt.
— Do zdecydowania, czy powinniśmy lub nie — korzystać z tej sposobności....
— Mój drogi mężu — odpowiedziała Betsie — od kilku dni zastanawiam się nad tem i oto do jakiego wniosku przyszłam: Po co opuszczać ziemię, na której jemy szczęśliwi?.. Po co nawiązywać stosunki, które oddalenie zerwało? Jesteśmy już w wieku, w którym pragnie się spokoju, a mielibyśmy narażać się na długą i niebezpieczną podróż morską?..
— Ah! kochana żono — zawołał pan Zermatt całując Betsie — tyś mnie zrozumiała!.. Tak, byłoby to prawie niewdzięcznością względem Opatrzności, opuszczać naszą „Nową-Szwajcaryę.“ Lecz nie tylko o nasidzie... Nasze dzieci...
— Nasze dzieci?.. odpowiedziała Betsie. Jeżeli pragną wrócić do ojczyzny, ja to rozumiem... Młodzi są... przyszłość przed nimi... i choć nieobecność ich sprawi nam głębokie zmartwienie, wypada zostawić im swobodę.
— Masz racyę Betsie, ja tak samo myślę...
— Niech nasi synowie odpłyną na korwecie Licorne, mój drogi... a pewna jestem, że powrócą..
— A w dodatku, trzeba myśleć o Jenny — rzekł pan Zermatt. Nie można zapominać, że pułkownik Montrose od dwóch lat powrócił do Anglii. Bardzo naturalnie, że chce ona także powrócić do ojca...
— Z wielką boleścią przyjdzie nam się rozstać z tą, która stała się naszą córką. — odpowiedziała Betsie. Fritz ma dla niej głębokie uczucie... uczucie podzielane!.. Lecz my nie możemy rozporządzać przyszłością Jenny!..
Państwo Zermatt rozmawiali długo i późno dopiero w nocy zasnęli.
Nazajutrz, po opuszczeniu zatoki, okrążeniu przylądka Wschodniego, wejściu w zatokę Zbawienia, łódź wysadziła na ląd przy ujściu potoku Szakali porucznika Littleston, dwóch oficerów, rodzinę Zermatt, i rodzinę Wolston.
Anglicy doznali tego samego uczucia podziwu, jakiego doznała Jenny Montrose, kiedy pierwszy raz przybyła do Felsenheim.
Pan Zermatt przyjmował swoich gości w posiadłości zimowej; wpierw jednak pokazał im pałac Falckenhorst, willę Prospect-Will, folwarki Waldegg i Zucckertop i pustelnię Ebefurt.
Porucznik Littlestone i oficerowie nie mogli dość nachwalić się pomyślności tej Ziemi Obiecanej, która była dziełem odwagi, inteligencyi, i wspólnej rozumnej pracy rodziny rozbitków, wyrzuconych na tę wyspę przed jedenastu laty...
To też przy końcu obiadu, podanego w wielkiej sali Felsenheim, nie omieszkali pić na cześć osadników Nowej-Szwajcaryi.
Przez ten dzień, pan Wolston, jego żona i dwie córki mieli sposobność zaprzyjaźnić się z państwem Zermatt. Nie można się tedy dziwić, że wieczorem, przed rozstaniem, pan Wolston, któremu stan zdrowia nakazywał kilkotygodniowy pobyt na stałym lądzie, odezwał się w te słowa:
— Panie Zermatt, czy pozwolisz mi być szczerym?
— Bardzo proszę.
— Życie, jakie pędzicie na tej wyspie, wydaje mi się rozkosznem... Czuję się zdrowszym wśród tej pięknej natury, i gdybyś się na to zgodził, uważałbym się za szczęśliwego, żyjąc na waszej Ziemi Obiecanej...
— Niech pan o tem nie wątpi, panie Wolston, odpowiedział z pośpiechem pan Zermatt. Oboje z żo-