Oto zebrane w krótkości wypadki pierwszych lat dziesięciu, jakie w nowej Szwajcaryi przeszli rozbitki z Landlorda, a które wypada dać poznać czytelnikom.
7-go października 1803 roku rodzina szwajcarska została wyrzucona na nieznany ląd oceanu Indyjskiego.
Ojciec tej rodziny nazywał się Jan Zermatt, żona jego miała na imię Betsie. Pierwszy miał trzydzieści pięć lat, druga trzydzieści trzy. Mieli czterech synów: — Fritz lat piętnaście, Ernest dwanaście, Jack dziesięć, Frank sześć lat.
Siódmego dnia strasznej burzy okręt Landlord, na którym znajdował się pan Zermatt zbłąkał się z swej drogi wśród tego niezmiernego oceanu. Pchany prawdopodobnie wiatrem południowym, minął Batawię, port swego przeznaczenia, i rozbił się na skałach podwodnych, o dwie mile morskie od nieznanego wybrzeża.
Pan Zermatt był człowiekiem wykształconym i inteligientnym, Betsie, żona jego, kobietą mężną i poświęconą rodzinie. Dzieci ich różniły się cechami charakteru: Fritz, nieustraszony i zręczny; Ernest najpoważniejszy i najpracowitszy z braci, lecz trochę egoista; Jack nierozważny i bardzo dowcipny; Frank, dziecko jeszcze prawie. Była to jednem słowem rodzina silnie zjednoczona, zdolna radzić sobie, nawet w nieszczęściu, jakie ją spotkało. Wreszcie ożywiało ich wszystkich głębokie uczucie religijne, ta wiara prosta i szczera, chrześcijanina, nierozbierającego nauki Kościoła, lecz stojącego silnie przy raz wpojonych wierzeniach.
Pan Zermatt, zrealizowawszy majątek swój, opuścił kraj rodzinny, z zamiarem osiedlenia się w jednej z tych zamorskich posiadłości holenderskich, kwitnących wtedy i tak korzystnych dla ludzi pracy i czynu.
Otóż po szczęśliwej żegludze przez Atlantyk i morza Indyjskie, okręt, na który wsiadł z rodziną, rozbił się... Z całej załogi i pasażerów Landlorda tylko rodzina Zermatt ocalała. Lecz konieczność nakazywała opuszczenie jak najprędzej okrętu, który utkwił na skale. Pudło jego, maszty potrzaskane i spód rozdarty, wystawione na fale, bałwany i wichry, groziły rychłem utopieniem.
Połączywszy sześć wielkich kadzi sznurami i deskami, pan Zermatt z pomocą synów zdołał zrobić rodzaj szalupy, w którą, nim dzień upłynął, wsiadła jego rodzina. Morze uspokoiło się, a przypływ niósł statek do lądu i niedługo tenże wpłynął w małą przystań, w którą wpadał bystry strumień.
Wyniesiono ze statku różne przedmioty na ląd, i ustawiono namiot w tem miejscu, które później otrzymało nazwę Zeltheim. Powoli koczowisko kompletowano ładunkiem okrętu, który pan Zermatt, z synami sprowadził dni następnych, jako to: narzędzia, sprzęty, pościel, konserwy mięsne, zboże, rośliny, broń myśliwska, beczki wina i wódki, paki sucharów, sery, szynki, ubranie, bielizna wreszcie wszystko, co zawierał w sobie okręt, objętości czterysta ton, zaopatrzony w to, co potrzebne dla nowych osadników.
Wreszcie wybrzeże obfitowało w ptactwo i zwierzynę. Całemi bandami przebiegły aguty, rodzaj zająca z głowami świńskiemi, ondatry, szczury piżmowe, bawoły, kaczki, czerwonaki (flamingi) dropie, cietrzewie, antylopy.
Wody zatoki po za przystanią obfitowały w łososie, jesiotry, śledzie i przeróżne inne gatunki ryb; z mięczaków: ostrygi, ślimaki czarne jadalne; ze skorupiaków, homary, raki morskie, kraby. Na polach rosły: maniok, pataty, bawełna, drzewa kokosowe, magnolie, palmy i inne drzewa podzwrotnikowe.
Tak więc, na tej nieznanej ziemi, życie rozbitków zdawało się zabezpieczone.
Trzeba dodać, że pewną ilość zwierząt domowych sprowadzono z okrętu do Zeltheim; — Turok, dog angielski; Bila, wyżlica duńska; dwie kozy, sześć owiec, maciora z prosiętami, osioł, krowa, koguty, kury, indyki, gęsi, kaczki, gołębie, które zaaklimatyzowały się nad błotami i bagnami wybrzeża.
Kilka krótkich okrętowych armat przewieziono na ląd, dla obrony koczowiska, jakoteż łódź żaglową, lekki statek, którego części ponumerowane, dały się połączyć bez wielkiego trudu; nazwano go Elizabetha.