Strona:PL Jules Verne Druga ojczyzna.djvu/2

Ta strona została skorygowana.
Jack i Fritz.

— O czem?... zapytał Jack.
— O tem co zwykle robimy co rok w pierwszych dniach wiosny...
Fritz powrócił do ojca i trąc czoło:
— Co to takiego być może?
— Jakto... nie przypominasz sobie, Fritz... ani ty, Jack?.. mówił pan Zermatt.
— Że nie ucałowaliśmy cię, ojcze, na cześć wiosny!.. odparł Jack.
— E! nie!.. odezwał się Ernest, który wyszedł z zagrody przeciągając się i trąc oczy.
— Więc może to, że odchodzimy bez śniadania, prawda, kochany Erneście?.. powiedział Jack.
Była to mała aluzya do dobrego apetytu i smakoszostwa Ernesta.
— Nie, odpowiedział tenże — nie o to idzie. Ojciec chce wam tylko przypomnieć o strzałach zwykłych z bateryi Rebina.
— Tak, to właśnie — rzekł pan Zermatt.
Rzeczywiście, taki był zwyczaj.
W drugiej połowie października po ustaniu pory deszczowej, Fritz i Jack udawali się zwykle na wysepkę Rekina przy wejściu do zatoki Zbawienia, zatykali flagę Nowej Szwajcaryi i salutowali ją strzałami z armat, które słychać było dość wyraźnie w Felsenheim.
Potem, bez wielkiej nadziei, zapuszczali wzrok w przestrzeń morską. Może jaki okręt przepływający tę okolicę morza usłyszy wystrzały?... Może nawet rozbitki, wyrzuceni na którykolwiek punkt tej ziemi, o której myślą że jest niezamieszkaną, usłyszą i zwróci to ich uwagę?
— Ah! prawda — rzekł Fritz — bylibyśmy zapomnieli o naszym obowiązku!... Chodź, Jack, przygotujemy kajak, a za godzinę będziemy z powrotem.
Wtedy odezwał się Ernest:
— Na co się przydadzą strzały armatnie?...
Przez tyle lat odprawiamy tę ceremonię a służy ona tylko do budzenia echa w Falhenhorst i w Felsenheim... Po co marnować proch napróżno?...
— Poznaję cię, kochany Erneście... zawołał Jack. Zawsze ten sam: jeżeli strzał armatni kosztuje tyle a tyle... lepiej wcale nie strzelać.
— Nie masz racyi, rzekł pan Zermatt, do młodszego syna, — nie uważam żeby wydatek ten był bez korzyści... Zatknięcie flagi na wysepce Rekina nie jest wystarczające, gdyż nie może być spostrzeżonem z pełnego morza... podczas gdy wystrzały rozlegają się przeszło na milę morską w przestrzeni... Zle byłoby z naszej strony zaniedbywać jedynej szansy dania znać o sobie jakiemu okrętowi przepływającemu...
— A więc — rzekł Ernest — dobrzeby było chyba, strzelać co rano i co wieczór...
— Z pewnością... jak w marynarce wojennej... — potwierdził Jack.
— W marynarce wojennej niema obawy braku amunicyi, — zauważył Ernest, który nie łatwo ustępował, będąc najbardziej upartym z czterech braci.
— Uspokój się, mój synu, — zapewnił pan Zermatt. Dwa razy na rok, przed i po zimie, parę strzałów armatnich, jest nic nieznaczącym wydatkiem. Sądzę, iż nie powinniśmy wyrzekać się tego zwyczaju.
— Ojciec ma racyę, odezwał się Jack.
Jeżeli echo w Felsenheim i w Falkenhorst nie jest zadowolone, że mu sen przerywamy, to Ernest wystosuje mu piękne przeprosiny wierszem, i będzie zachwycone... Chodź Fritz...
— Ale przedtem, — rzekł Franek — trzeba uprzedzić matkę...
— A także naszą kochaną Jenny... — dodał Fritz.
— Nie omieszkam — odpowiedział pan Zermatt. Te strzały mogłyby je zadziwić a nawet dać do myślenia, że jaki okręt wpływa w zatokę Zbawienia...
W tej chwili pani Zermatt i Jenny Montrose wyszły z galeryi i stanęły w furtce zagrody.
Fritz najpierw pocałował matkę, potem podał rękę młodej dziewczynie, uśmiechającej się do niego. A że ta ostatnia widziała Jacka idącego ku małej zatoce, gdzie stały na kotwicy szalupa i łódka, więc rzekła:
— Wypływacie dziś na morze?
— Tak, Jenny — odpowiedział Jack powracając — Fritz i ja przygotowujemy się do większej podróży...
— Do większej podróży?.. powtórzyła pani Zermatt, którą niepokoiły zawsze dalsze wycieczki pomimo ufności w zręczność synów w kierowaniu kajakiem.
— Uspokój się Betsy i ty także Jenny, — rzekł pan Zermatt. Jack żartuje... Idzie tylko o udanie się na wysepkę Rekina, zatknięcie flagi, dania zwykłych strzałów, zobaczeniu, czy wszystko w porządku i powrócenie potem do nas...
— Ah! to dobrze — odpowiedziała Jenny — a podczas kiedy Fritz i Jack udadzą się na wysepkę, Ernest, Franek i ja pójdziemy zapuścić wędki... z warunkiem, że pani Betsy nie będzie mnie potrzebowała...
— Nie, kochane dziecko, — rzekła pani Zermatt — ja przez ten czas przygotuję wszystko do dużego prania.
Zszedłszy najpierw do ujścia strumienia Szakali gdzie Jack sprowadził kajak, wsiedli obydwa z Fritzem Życzono im pomyślnej podróży i lekki statek wypłynął szybko z małej zatoki.