Strona:PL Jules Verne Druga ojczyzna.djvu/25

Ta strona została skorygowana.

razu. Zajmowały się razem gospodarstwem w Felsenheim, i kolejno odwiedzały fermę Waldegg, ustronie Eberfurt i Zuckertop.
Anna Wollston, siedemnastoletnia panienka, trochę blada i osłabiona, była na dobrej drodze znalazłszy się w ożywiającem powietrzu Ziemi Obiecanej. Blondynka, o ładnych rysach, ślicznych oczach niebieskich, zapowiadała bardzo zajmującą kobietę. Jakiż kontrast tworzyła z siostrą, żywą jak skra, Dolli czternastoletnią, która wesołym śmiechem napełniała dom cały.
Śliczna brunetka, śpiewająca, mówiąca; zawsze z gotową dowcipną odpowiedzią. Otóż, powróci ten ptaszek, a śpiew jego na nowo zacznie radować serca wszystkich!
Wreszcie należało pomyśleć o powiększeniu Felsenheim. Z powrotem Licorne mieszkanie to będzie niewystarczające. Licząc tylko pułkownika Montrose i Jenny, Fritza i Franka, James'a Wollston, siostrę jego, żonę i dziecko, to i ci nie mogli mieszkać razem, chyba żeby grota powiększoną została na ich specyalny użytek.

Czasem Anna Wollston szła z nim, a robiło jej to wielką przyjemność

Miejsca nie brakowało ani na lewem wybrzeżu strumienia Szakali, ani na lądzie w górę zatoki Czerwonaków, ani wzdłuż cienistej drogi z Felsenheim do Falkenhorst.
W tym przedmiocie toczyły się częste rozmowy pomiędzy panem Zermatt i panem Wollston, brał w nich udział Ernest, a propozycye jego zasługiwały na uwagę.
Przez ten czas, Jack, sam jeden teraz, dostarczał wszystkiego, co było potrzebne do kuchni. Przebiegał co dzień lasy i płaszczyzny obfitujące w zwierzynę; z wiernemi psami Braunem i Falkiem na błotach strzelał kaczki i bekasy.
Ernest przekładał nad polowanie spokojne zajęcie rybołóstwem.
Szedł bądź nad strumień Szakali, bądź do podnóża skał nad zatoką Czerwonaków. Skorupiaki, mięczaki, ryby, jako to: łososie, śledzie, makrele, homary, raki, ostrygi, ślimaki jadalne, wszystkiego tam było poddostatkiem. Czasem Anna Wollston szła z nim, a robiło jej to wielką przyjemność.
I tak dnie mijały. Betsy i Merry ciągle były zajęte. Podczas kiedy pani Zermatt naprawiała ubranie, pani Wollston z wielką zręcznością szyła nowe suknie z materyałów przechowanych starannie z epoki rozbicia Landlorda.
Czas był prześliczny, upał znośny jeszcze. Wiatr pociągał od lądu przed południem, od morza po południu. Noce pozostały spokojne, orzeźwiające.
Obydwie rodziny odwiedzały często fermy, raz piechotą, raz wózkiem, ciągnionym przez dwóch bawołów. Najczęściej Ernest dosiadał osiołka Bascha, a Jack strusia. Pan Wollston czuł się zdrowszym, Febra coraz rzadziej i coraz lżej się objawiała. Jeżdżono z Felsenheim do Falkenhorst tą piękną drogą, wysadzoną przed dziesięciu laty, którą ocieniały kasztany, orzechy włoskie i wiśnie. Czasami przystanek w pałacu napowietrznym trwał całą dobę. Być może, mieszkanie było trochę szczupłe jak na teraz, lecz podług zdania pana Wollston, nie trzeba było myśleć o powiększaniu tegoż. Pewnego dnia pan Zermatt odpowiedział mu:
— Masz racyę, kochany Wollston; mieszkać na gałęziach drzewa, dobre było dla Robinsonów, którzy szukali schronienia przed dzikiemi zwierzętami, a i myśmy robili to z początku na naszej wyspie. Lecz obecnie jesteśmy osadnikami... prawdziwymi osadnikami.
— A wreszcie mówił pan Wollston — trzeba pamiętać, że dzieci nasze powrócą i musimy się spieszyć, żeby Felsenheim gotów był na ich przyjęcie.
— Jestem zdania pana Wollston — rzekł Ernest. Falkenhorst nie jest wystarczające i myślę, że na lato lepiej byłoby przerzucić się do Waldegg lub do Zuckertop...
— Wolałabym Prospect Will — odezwała się pani Zermatt.
— Doskonały projekt, matko! — wykrzyknął Jack! Z Prospect-Will widok cudowny na Zatokę Zbawienia — dolina ta zdaje się być przeznaczona, żeby w niej stała willa...
— Albo fort — odpowiedział pan Zermatt. Pamiętaj synu, że wyspa stanie się posiadłością angielską.
— Więc w Prospect-Will... lub nieco dalej na przylądku Straconej Nadziei — rzekł wtedy pan Wollston. W takim razie willa będzie mogła postać.
— Tego właśnie pragnę — oświadczył Jack!
— Ja także — dodała pani Zermatt. Starajmy się zachować wspomnienia naszych pierwszych chwil. Prospect-Will, tak samo jak Felsenheim... Bardzobym się zmartwiła, gdyby znikły z powierzchni ziemi.


W ostatnich miesiącach roku 1816, spostrzeżono, że są to chwile, w których ręce Jacka i Fritza nie wystarczają, choć rodzina Wollston nie oszczędzała się w pracy. Pora zbiorów była zawsze bardzo obfita w zajęcia. Ileż pracy wymagały pola kukurydzy i maniaku, plantacya ryżu po za błotami przyległemi do zatoki Czerwonaków, zbiór owoców, manipulacya z sago, wreszcie zbiór zbóż i trzciny cukrowej, obfitej na polach przyległych do Zuckertop! Za, ciężka to była robota dla czterech mężczyzn, którym jednak pomagały