— Nie, pani Wollston — odpowiedział pan Zermatt, — szalupa zabierze wszystkich na pokład...
— Kiedy wypłyniemy?.. odparł pan Zermatt z uśmiechem. Ustanówmy wyjazd na pojutrze...
Trzydzieści sześć godzin, to nie za wiele czasu na przygotowania.
Pan Wollston i Jack zajęli się obejrzeniem szalupy, stojącej w głębi zatoki. Nie była ona na morzu od podróży do przystani Licorne. Musiano więc uskutecznić niektóre naprawy.
Trzeba było się spieszyć. Zbiory dojrzewały, szalupa powinna wrócić najpóźniej za dni dwanaście.
W końcu, 14-go marca przeniesiono na pokład skrzynię z mięsem, worek mąki manioku, baryłkę miodu, baryłkę wina palmowego, cztery fuzye, cztery pistolety, proch, kule, śrut, naboje do dwóch armatek na Elisabecie, kołdry, bieliznę, ubrania, naczynia kuchenne...
Wszystko więc gotowe do podróży, trzeba tylko korzystać z pierwszych brzasków dnia i wiatru ciągnącego od lądu.
Po nocy spokojnej, o piątej godzinie rano 15-go marca, obydwie rodziny wsiadły na statek zabrawszy z sobą dwóch młodych psów.
Wiatr od lądu popychał Elisabetę.
Lekki statek rozwinął wszystkie żagle, dwa maszty i sunął lekko po pełnem morzu.
Pani Zermatt, pani Wollston i Anna, siedząc na małym pomoście, przebiegały wzrokiem wybrzeża, począwszy od Falkenhorst, aż do cyplu Zwiedzionej Nadziei, który z oddalenia wydawał się o wiele niższy.
Pan Zermatt kierował w ten sposób, aby zużytkować wiatr słabnący nieco, w miarę jak Elisabeta oddalała się od lądu.
Pan Wolston, Ernest i Jack stali przy dolnych sznurach żagli, ażeby je naciągać lub rozluźniać, według potrzeby. Szkodaby było, żeby cisza morska zatrzymała statek, zanim się znajdzie na wysokości przylądka Wschodniego, gdzie znów pociągnie wiatr od ziemi.
To też pan Wollston powiedział:
— Obawiam się, żeby wiatr nie ustał, żagle opadają...
— Rzeczywiście, odpowiedział pan Zermatt, wiatr słabnie, lecz ponieważ wieje z tyłu, podnieśmy maszt przedni, skorzystamy zawsze na szybkości.
— Jeżeli wiatr ustanie zupełnie — zaproponował Jack — trzeba wziąść się do wioseł i płynąć aż do przylądka. Skoro weźmiemy się we czterech, pan Wollston, ojciec, Ernest i ja, spodziewam się, że szalupa nie będzie stała na miejscu...