Strona:PL Jules Verne Druga ojczyzna.djvu/30

Ta strona została skorygowana.

Jak wy będziecie wiosłować, kto będzie przy sterze?... zapytała pani Zermatt.
— Ty... matko... albo pani Wollston... albo nawet Anna — powiedział Jack. Dlaczegoby nie miała tego robić Anna?... Pewny jestem, że przesuwałaby z równą łatwością drąg, na lewy lub prawy brzeg statku, jak stary wilk morski!
— Czemu nie?.. odpowiedziała młoda dziewczyna śmiejąc się, — przedewszystkiem, jeżeli potrzebuję tylko słuchać rad twoich...
Lecz nie trzeba było uciekać się do wioseł.
Zmniejszono żagle i mały statek poszedł prędzej, kołysany lekko z tyłu naprzód, co nic nie szkodziło ani pasażerom, ani pasażerkom.
Wiatr ustalił się, pan Zermatt zaproponował zwrócić na północo-wschód, ażeby okrążyć skały, na których rozbił się Landlord.
Elisabeta pożaglowała tedy na wschód skał, pan Zermatt pokazał panu Wollston wązki przesmyk, w który olbrzymi bałwan wpakował Landlorda.
Nie pozostało żadnych szczątków z okrętu, fala wyrzuciła wszystko na brzeg lądu.
Po okrążeniu tych skał, Elisabeta zwróciła się na południe.

Wszyscy wysiedli na wybrzeże piaszczyste.

Trzy kwadranse po minięciu cypla wschodniego, który prawdopodobnie oznaczał granicę wschodnią Nowej Szwajcaryi, szalupa mogła już płynąć bezpiecznie wzdłuż lądu na odległości półmilowej.
Około godziny jedenastej Elisabeta dosięgła zatoki Licorne, a w pół godziny potem zarzuciła kotwicę u stóp skały, w poliżu miejsca, gdzie korweta angielska stanęła przedtem na odpoczynek.
Skoro spuszczono kotwicę na dno, fale podsunęły tył szalupy do lądu i wszyscy wysiedli na wybrzeże piaszczyste.
Zatokę otaczało pasmo skał wapiennych, na jakie sto stóp wysokich. Na brzegu rosły palmy.
— Wszystko to dobre i piękne — odezwał się Jack, ale wiecie, co powinniśmy zrobić?
— Zjeść śniadanie... rzekła Anna ze śmiechem.
— Ma się rozumieć — dodał Ernest.
— Do stołu zatem — wykrzyknął Jack — taki mam apetyt, żebym nawet talerz zjadł, a taki żołądek, żebym go strawił.
Udali się wszyscy po żywność do szalupy, mięsa zimne, szynki wędzone, ciasto, chleb świeży, miód i nawet parę butelek wina.
Po wypakowaniu jedzenia i naczyń, pani Wollston, pani Zermatt i Anna nakryły na grubej warstwie suchych traw morskich, poczem wszyscy zabrali się do obfitego śniadania, po którem śmiało można było czekać do obiadu o godzinie szóstej.
Po skończonym posiłku, odezwał się pan Wollston:
— Proponuję, żeby popołudnie przeznaczyć na zapuszczenie się w głąb...
— I nie tracąc czasu!... wykrzyknął Jack. Powinniśmy być już choć o milę ztąd...
— Nie byłbyś tak mówił przed śniadaniem — zrobiła uwagę Anna, uśmiechając się — jadłeś bowiem za czterech...
— I gotów jestem cztery razy więcej drogi zrobić.. odpowiedział Jack — a nawet iść aż na koniec świata... naszego małego świata, ma się rozumieć.
— Jeżeli pójdziesz tak daleko, moje drogie dziecko — rzekła pani Zermatt — nie zdążymy za tobą... Ani pani Wollston, ani Anna, ani twoja matka, nie odważą się iść z tobą...
— Myślę — odezwała się pani Wollston — że najlepiej będzie, jeżeli pan Zermatt, Anna i ja zostaniemy tu podczas waszej wycieczki, która będzie bardzo męczącą, jeżeli przeciągnie się do wieczora. Wybrzeże to jest zupełnie puste, nie potrzebujemy zatem obawiać się niemiłego spotkania. Wreszcie o każdej chwili możemy powrócić na statek...
— Moja droga Merry — rzekł pan Zermatt — rzeczywiście, sądzę, że nic wam tu nie grozi... A jednak nie byłbym spokojny...
— Dobrze! — zaproponował Ernest — nie pragnę niczego więcej, jak zostać... podczas kiedy...
— Ah! — zawołał Jack — poznaję naszego uczonego!.. Zostać... zapewne dla tego, żeby wsadzić nos w książkę... Pewny jestem, że wpakował kilka tomów pod pokład