Strona:PL Jules Verne Druga ojczyzna.djvu/33

Ta strona została skorygowana.

Jack wsiadł już na swojego konika!.. odpowiedział Ernest. Lecz pomimo jego żartów, trzeba przyznać, iż znaczenie tej rzeki, głębokość zatoki, w którą wpada, daleko więcej przedstawiają korzyści dla założenia kolonii, niż ujście strumienia Szakali.. Trzeba tylko zbadać jeszcze okolicę, i zapewnić się, czy nie jest nawiedzaną przez dzikie zwierzęta.
— Mówisz, jak mędrzec — rzekła Anna Wollston.
— Jak mówi zawsze Ernest, — odparł Jack.
— W każdym razie — dodał pan Zermatt — choćby ta strona była najwspanialsza, najbogatsza, żadnemu z nas nie przyjdzie na myśl opuścić Ziemię Obiecaną...
— Nie, zaprawdę, — potwierdziła Betsie. Takie opuszczenie zakrwawiłoby mi serce...
— Rozumiem cię, droga Betsie — odpowiedziała pani Wollston — ja ze swej strony nie przystałabym nigdy na rozstanie z wami dla osiedlenia się w tem miejscu...
— E! odezwał się pan Wollston — nie o to idzie, lecz jedynie o zwiedzenie okolicy po śniadaniu.
Propozycyę pana Wollstona przyjęto jak najlepiej.
W każdym razie żona jego, córka i pani Zermatt zostałyby z ochotą, gdyby pan Zermatt po zastanowieniu się nie był powiedział:

Jack na polowaniu.

— Nie chciałbym, żebyście same tu zostały, nawet na kilka godzin... W razie niebezpieczeństwa, coby się z wami stało?.. Lecz można wszystko pogodzić; ponieważ rzeka jest spławna, dla czego nie puścić się łódką?
— Łódką?.. rzekł Ernest.
— Nie... szalupą, wolę bowiem nie zostawiać jej bez straży w zatoce.
— A więc gotowe jesteśmy wszystkie trzy popłynąć z wami — odpowiedziała Betsie.
— Czy Elisabetha będzie mogła płynąć pod wodę?.. zapytał pan Wollston.
— Poczekamy na przypływ morza — odparł pan Zermatt. — Przypływ zacznie się nie długo, a na sześć godzin będziemy mogli z niego korzystać...
— Czy nie będzie za późno?... zawołała pani Wollston.
— Rzeczywiście, za późno — odpowiedział pan Zermatt. To też najlepiej spędzić dzień na tem miejscu, przenocować na statku a jutro o świcie wyruszyć razem z przypływem.
— A do tego czasu?.. zapytał Jack.
— Będziemy zwiedzać zatokę i jej okolice. Jednak... upał jest wielki, radzę więc naszym paniom zaczekać tu na nasz powrót..
— Z największą chęcią — odpowiedziała pani Wollston, — pod warunkiem, że nie będziecie bardzo się oddalać...
Ułożono się, że panowie Zermatt i Wollston, Ernest i Jack, po wyjściu na wybrzeże udali się na niewielkie wyniosłości w stronę zachodnią. Okolica przedstawiała się bardzo żyzną; lasy o ciemnej zieleni, płaszczyzny jak okiem zasięgnąć z bujną trawą, zdolne wyżywić tysiące bydła, cała sieć strumyków, toczących swe wody do rzeki i w końcu, jak granica na dalekim horyzoncie południowo-zachodnim, łańcuch gór wyniosłych.
Zwiedzanie szło ciągle brzegiem rzeki, od której pan Zermatt nie chciał się oddalać. Wreszcie zadawalniało to Ernesta, który rzekł do ojca:
— Po powrocie z wycieczki, naszkicuję bieg tej części rzeki i dolinę, którą zrasza. Otóż, wziąwszy pod uwagę urodzajność tego nowego terytoryum, nie można wątpić, że nasza wyspa wystarczyłaby na wyżywienie kilkunastu tysięcy osadników....
— Aż tylu!... zawołał Jack, nie ukrywając niezadowolenia, że jego „Druga Ojczyzna“ mogłaby w przyszłości tak być zaludniona.
— Dodam — mówił Ernest — iż najkorzystniej miasto zakładać przy ujściu rzeki, a więc prawdopodobnie, w głębi tej zatoki przyszli osadnicy będą chcieli się osiedlić...
— Nie będziemy im przeszkadzać — dodał pan Zermatt. Nigdy żadne z nas nie zdecyduje się na opuszczenie Ziemi Obiecanej.
— Tembardziej, że pani Zermatt nie zgodziłaby się na to — zauważył pan Wollston.
— Matka ma racyę... Zawołał Jack...
— Bądź spokojny, Jack, — odpowiedział pan Zermatt... nie przyjdzie do tego.