Strona:PL Jules Verne Druga ojczyzna.djvu/49

Ta strona została skorygowana.


— Niema nic niepodobnego, — rzekł pan Wollston. Jednak zanim uwierzymy, trzeba się przekonać, w którą stronę okręt się kieruje...
— W stronę Nowej-Szwajcaryi — potwierdził Jack. Jutro rano ukaże się na zachód zatoki Zbawienia, a nas nie będzie, żeby go przyjąć!.. Ruszajmy.. panie Wollston... idźmy całą noc...
— Nie — przerwał Ernest, — spojrzyj, panie Wollston... Okręt ten nie myśli przybić do wyspy...
— Rzeczywiście — oświadczył tenże, przypatrzywszy się dobrze ruchom okrętu.
— A więc to nie „Licorne“? — wykrzyknął Jack.
— Nie — potwierdził Ernest.
— Wreszcie — dodał pan Wollston„Licorne“ przypłynąłby do brzegu od północnego zachodu, podczas kiedy ten okręt idzie na południowy wschód i oddala się od wyspy.
Nie można się było łudzić... Okręt płynął i nawet nie starał się zbliżyć do Nowej Szwajcaryi.
— Niech i tak będzie — odpowiedział Jack — lecz „Licorne“ nie długo przybędzie, a my powitamy go strzałami z armat...
Zatknięto flagę na cyplu „Jan Zermatt“, wiatr powiał nią wspaniale, a Jack na cześć tego zdarzenia, dwa razy wystrzelił z fuzyi!



XV.
Oczekiwanie w Felsenheim. — Niepokojące opóźnienie. — Wyjazd do pustelni Eberfurst. — Pan Wollston i Ernest. — Co się stało. — W pogoni za słoniami. — Propozycya pana Wollston. — Przeciwne wichry. – Jack.

Tego samego dnia wieczorem, pan Zermatt i jego żona, pani Wollston i jej córka, po dniu spędzonym pracowicie, zebrali się w bibliotece i rozmawiali przy oknie, które wychodziło na prawy brzeg strumienia Szakali, a rozmawiali o nieobecnych.
— Gdzie oni są w tej chwili?.. pytała Betsie.
— Podług mojego zdania, powinni już dosięgnąć szczytu łańcucha gór, — odpowiedział pan Zermatt, — jeżeli ich co nie zatrzymało. Trzy dni wystarczy na wejście do podstawy cypla, a czwarty powinien być użyty do wdarcia się na szczyt...
— Za cenę jakiego zmęczenia... ilu niebezpieczeństw... kto wie?.. odezwała się Anna.
— Niebezpieczeństw niema, drogie dziecko — odparł pan Zermatt. Co do zmęczenia, ojciec twój jest jeszcze w sile wieku, a moi synowie daleko większe przebyli!
— Ernest nie jest tak wytrzymały, jak brat jego — odezwała się młoda dziewczyna.
— Wolał zawsze nauki niż, ćwiczenia fizyczne — dopowiedziała pani Zermatt.
— No... no... Betsie! — rzekł pan Zermatt. Nie rób z twego syna niewieściucha!.. Gdyby nie obawa zostawienia was samych w Felsenheim, byłbym z ochotą poszedł z nimi, pomimo czterdziestu siedmiu lat...
— Czekajmy do jutra — odezwała się pani Wollston. Może gołąbek, którego Ernest zabrał z sobą, powróci jutro z listem do nas...
— Dlaczego nie dziś wieczorem?.. przerwała Anna... Gołąbek potrafi znaleźć swój gołębnik, prawda panie Zermatt?..
— Niewątpliwie, Anno. Szybkość tego ptaka jest tak znakomita, — dwadzieścia mil na godzinę, jak powiadają — odległość dzielącą nas od gór może on przebyć w sześćdziesiąt do siedmdziesięciu minut.
— A gdybym czatowała na jego powrót do rana?.. zaproponowała młoda dziewczyna.
— Eh? — rzekła pani Zermatt, — naszemu kochanemu dziecku bardzo pilno mieć wiadomość o ojcu...
— A także o twoich dwóch synach, pani Zermatt — dodała Anna. całując ją... Ah! otóż gołąbek! zawołała dziewczyua i jednym skokiem znalazła się u okna.
— Zobaczyłaś go?.. zapytała jej matka.
— Nie... ale usłyszałam, jak wracał do gołębnika... odpowiedziała Anna.
Rzeczywiście szmer skrzydeł zwrócił jej uwagę i stuknięcie klapki, zamykającej gołębnik po nad biblioteką.
Pan Zermatt wyszedł zaraz, za nim Anna, pani Zermatt i pani Wollston. Gdy przyszli do podstawy, oparł drabinę o skałę, wszedł na nią i zajrzawszy wewnątrz:
— Powrócił... rzekł.
— Weź go... weź... panie Zermatt! — powtarzała Anna z niecierpliwością.
Jak tylko dostała gołębia do ręki, pocałowała jego niebieskawą główkę a po odczepieniu bilecika przywiązanego do jego łapki, ucałowała go znowu. Ptak wolno puszczony, powrócił do swojego domku, gdzie czekała go garść ziarna.
Anna przeczytała na głos bilecik Ernesta. Każdy ze słuchających znalazł w nim dla siebie życzliwe słowo, a wiadomo, że dla Anny było ich najwięcej. Z rozkoszną myślą, że powrót nastąpi za czterdzieści ośm godzin, udali się wszyscy na spoczynek. Odebrano przesyłkę, wiadomości były doskonałe, podziękowano Bogu i każdy zasnął snem spokojnym.
Nazajutrz po południu państwo Zermatt, pani Wollston i Anna opuścili zajęcia, przeszli most Rodzinny i udali się drogą w kierunku Eberfurt. Pan Wollston, Ernest i Jack musieli już dosięgnąć wąwozu Cluse i we dwie godziny najwyżej, mogli przebyć przestrzeń, która dzieliła folwark od Felsenheim. Jednak czas upływał, nic nie oznajmiało ich zbliżenia, ani szczekanie psów, które czułyby swych panów, ani wystrzały Jacka, który nie omieszkałby w ten sposób oznajmić powrotu.
O godzinie szóstej obiad był przygotowany — obiad obfity, posilny, mogący zadowolnić największy apetyt. Czekano na podróżników, a ponieważ nie przybywali, nikomu nie przyszło do głowy usiąść do stołu. Po raz ostatni państwo Zermatt, pani Wollston i Anna wyszli na drogę po za strumień Szakali. Turek i Braun, psy idące z nimi, spokojne były i ciche; a wiadomo, że szczekałyby i skakały, gdyby dwaj bracia byli nie daleko.
Zabrali się tedy z powrotem do Felsenheim, nie bez niejakiego niepokoju, rozważając, co mogło sprowadzić opóźnienie? Usiedli do stołu, smutni, nasłuchując, i zaledwie skosztowali jedzenia.
— No, no... trochę spokoju... odezwał się pan Zermatt. Starajmy się trzymać na wodzy wyobraźnię... Ponieważ potrzeba było trzech dni na dotarcie do podstawy góry, dla czego tyleż samo nie zeszłoby na powrót?..
— Masz racyę, panie Zermatt, — odpowiedziała Anna — jednak czyż kartka Ernesta nie wskazuje, że wystarczy czterdzieści ośm godzin?
— Przyznaję, drogie dziecko — dodała pani Zermatt. — Ale ten dobry chłopiec tak pragnie nas widzieć jak najprędzej, iż obiecał więcej, niż może dotrzymać...
Zważywszy wszystko, nie było jeszcze powodu dręczenia się na seryo. W każdym razie mieszkańcy Felsenheim nie spali tak spokojnie, jak nocy poprzedniej.