Strona:PL Jules Verne Druga ojczyzna.djvu/5

Ta strona została skorygowana.

nej Nadziei, Fritz i Jack ujrzeli pomiędzy drzewami w dolinie belweder willi Prospect-Will.
Mieszkanie to letnie stało na swojem miejscu, — pan Zermatt bowiem obawiał się zawsze, — aby go nie zniszczyły wichry morskie, podczas pory deszczowej.
Bracia weszli pod szopę, którą burze nie nadwerężyły, chociaż dwa miesiące zimy zwrotnikowej obfitowały w straszne huragany i ulewy.
Chodziło teraz o zatknięcie flagi białej i czerwonej na szczycie masztu wkopanego obok szopy. Flaga ta, która powiewała do końca jesieni, witana bywała dwoma strzałami armatniemi.
Jack wyjmował flagę z futerału i przymocowywał ją do masztu. Fritz zaś opatrywał dwie małe armaty zwrócone na pełne morze. Przezimowały one bez szkody; trzeba było tylko je nabić.
Było wtedy pół do ósmej rano. Z nieba opadły mgły ranne i jaśniało teraz w całej swej czystości, tylko na zachodzie podnosiło się parę chmurek. Wiatr ustawał, zatoka spokojna jak tafla lustrzana mieniła się w blasku słońca.
Fritz zapytał brata, czy gotów.
— Już, odparł Jack, próbując, czy maszt da się podnieść, nie zaczepiwszy o dach.
— Zatem.... raz! dwa... trzy!... ognia!... krzyknął Fritz, który brał na seryo swoją rolę artylerzysty.
Dwa strzały rozległy się jeden po drugim, podczas kiedy flaga czerwona i biała wznosiła się i zaczęła powiewać z wiatrem.
Fritz zajął się powtórnem nabijaniem armat. Lecz zaledwie wpakował nabój w drugą, kiedy nagle się wyprostował.
Odległy strzał obił się o ich uszy.
Natychmiast wybiegli z pod szopy.
— Wystrzał armatni... krzyknął Jack.
— Nie... rzekł Fritz... to niepodobna!.. Zdawało nam się.
— Słuchajmy!.. mówił Jack, oddech wstrzymując.
Drugi wystrzał przeszył powietrze, a następnie, w minutę może trzeci...
— Tak... tak... to strzały armatnie!.. powtórzył Jack.
 — A idą do nas od wschodu!.. dodał Fritz.
Czyżby to okręt przepływający w okolicy Nowej Szwajcaryi odpowiadał na podwójną salwę z wysepki Rekina, a ten okręt, czy skieruje się do zatoki Zbawienia?...


II.
Powrót kajaka — Wrażenie. — Postanowienie. — Trzy dni burzy. —  Przylądek wschodni — Okręt na kotwicy.

Skoro tylko podwójna salwa rozległa się z wysepki Rekina, echo z Felsenheim przyniosło ją po skałach. W tej chwili państwo Zermatt, Jenny, Ernest i Frank wybiegli na płaszczyznę i ujrzeli białawy dym, który szedł powoli ku Falkenhorst. Powiewając chustkami, wykrzyknęli hurrah, idące prosto z serca.
Potem zamierzali wrócić do swoich zajęć, kiedy Jenny patrząca przez lunetę w stronę wysepki rzekła:
— Fritz i Jack już powracają...
— Już?.. rzekł Ernest Nie wiem nawet, czy zdążyli nabić z powrotem armaty... Bardzo im widocznie pilno wrócić do nas...
— Rzeczywiście, zdaje, że się śpieszą — odrzekł pan Zermatt, przekonawszy się, że kajak odbił od wysepki.
— To dziwne, co najmniej!... zauważyła pani Zermatt. Czy mają dla nas jaką nowinę... jaką ważną nowinę?..
— Tak myślę — odpowiadała Jenny.
Czy to będzie zła, czy dobra nowina!..
W kwadrans potem kajak stanął przy pierwszych skałach służących za miejsce wylądowania w zatoce.