W końcu, to co było niepokojem, nazajutrz 3-go października, stało się prawdziwem zmartwieniem, skoro wieczór nadszedł. Ani pan Wollston, ani Ernest, ani Jack nie ukazali się wcale... Co o tem myśleć?... Nie powinni przecie znaleźć więcej przeszkód wracając, niż idąc w tamtą stronę. Droga była znana... Czy zamierzyli iść inną, trudniejszą... dalszą?
Co na to odpowiedzieć?... Betsie i pani Wollston zaczynały tracić nadzieję. Anna, nie powstrzymywała już łez, a co mógł powiedzieć pan Zermatt na pociechę? Postanowiono tedy, jeżeli podróżnicy nie powrócą jutro do Felsenheim, mieszkańcy tegoż udadzą się do Eberfurt, ponieważ powrót musi koniecznie odbyć się przez wąwóz Cluse. Idąc naprzeciwko nich, będą mogli uściskać ich dwie godziny wcześniej.
Nadszedł wieczór, noc upłynęła. O panu Wollston, Erneście, i Jacku żadnej wieści! Nic tedy nie mogło zatrzymać w Felsenheim tych, co oczekiwali w śmiertelnym niepokoju... Z samego rana zaprzężono wóz, włożono trochę prowiantu i wszyscy wsiedli. Zaprząg ruszył poprzedzany przez psa Brauna. Po przebyciu strumienia Szakali, jechali jak można najprędzej drogą do Eberfurt. Na milę od tego miejsca, w pobliżu mostku, rzuconego przez kanał nawadniający, który dochodził do jeziora Łabędzi, pan Zermatt przystanął. Braun, szczekając gwałtownie rzucił się naprzód.
— Idą!... idą!... zawołała pani Wollston.
Rzeczywiście, o trzysta kroków, pod małym laskiem, ukazało się dwóch mężczyzn... pan Wollston i Ernest. A gdzie Jack?... Nie daleko pewnie... zatrzymał się na polowaniu...
Okrzyki radosne powitały pana Wollston i Ernesta. Lecz ci stali na miejscu, smutni, przygnębieni...
— A Jack?... zapytała pani Zermatt.
Ani Jacka, ani psa jego Falba nie było.
Oto co opowiedział pan Wollston, którego opowiadanie przerywał płacz słuchaczy.
Zejście ze szczytu cypla do stóp góry odbyło się w dwie godziny... Pierwszy przybył Jack i zabił trochę dziczyzny na skraju lasu... Zjedzono kolacyę przed grotą, zostawiono palący się ogień na zewnątrz i udano się na spoczynek do środka... Jeden czuwał przy otworze, podczas kiedy dwóch spało... W nocy słychać tylko było oddalone wycie dzikich zwierząt! Nazajutrz pan Wollston i dwaj bracia zerwali się o świcie. Z wysokości cypla Ernest zauważył, że las rzedział ku wschodowi; na jego propozycyę wszyscy trzej udali się w tę stronę.
Strona:PL Jules Verne Druga ojczyzna.djvu/50
Ta strona została skorygowana.