Strona:PL Jules Verne Druga ojczyzna.djvu/55

Ta strona została skorygowana.

Na przodzie, na pomoście, w pobliżu masztu trójkątnego, dwie osoby nieruchome, milczące, trzymając się za ręce, oddawały się smutnym rozmyślaniom, a tak ogromna była ciemnica, że widziały się tylko podczas błyskawicy. Z głębi szalupy podnosiła się niekiedy głowa, która opadała prawie natychmiast.
W tej chwili marynarz mówił do młodego człowieka, leżącego przy nim.
— Nie... nie... obserwowałem horyzont przy zachodzie słońca... Nie dojrzałem żadnej ziemi, żadnego żagla na morzu... Lecz to, czego dziś wieczór nie spostrzegłem, może pokazać się jutro rano. Zawsze się przecież na tem kończy...
— Pod warunkiem, żeby wiatr nam pomógł...
— Do tego nawet został wynaleziony — odparł John Block. Dziś na nieszczęście gdzieindziej jest zajęty... Tak! dobra burza więcej byłaby warta, bo może popchnęłaby nas w dobrą stronę...
— Albo-by nas zaprzepaściła...
— Nie chcę tego... nie chcę!.. Ze wszystkich sposobów śmierci, ten byłby najgorszy...
— Kto wie?
I znów zamilkli obydwa.
— A nasz — kapitan?.. odezwał się młodszy.
— Harry Gould, zacny człowiek, niedobrze z nim... odpowiedział John Block. Jak te łotry go urządziły!.. A ta rana w głowie!.. I kiedy pomyślę, że to oficer, w którym pokładał całe zaufanie, tak go urządził!.. Nie, ten rozbójnik Borupt, skończy na wysokim maszcie...
— Nędznik!.. nędznik!.. powtarzał młodzieniec z oburzeniem. Ale ty Block, opatrywałeś dziś wieczór biednego Harry Gould...
— Tak, właśnie; kiedy położyłem go pod pomostem i dałem kompresy z wody na głowę, mógł mówić, ale jakim słabym głosem!

Dwaj mężczyźni rozmawiali po cichu na tyle wielkiej szalupy.

„Dziękuję, Block, dziękuję” powiedział, jak gdybym ja żądał podziękowań!.. „A ziemia?.. ziemia?..“ zapytał... „Bądź pewny mój kapitanie, zaręczyłem, że ona gdzieś jest, i może niedaleko!..” Spojrzał na mnie i zamknął oczy...
Block milczał przez chwilę, poczem znów mruczał pod nosem:
— Ziemia... ziemia!.. Ach!.. Borupt i jego wspólnicy, wiedzieli dobrze, co robili!.. Przez cały czas jak nas trzymali na spodzie okrętu, płynęli w przeciwnym kierunku... oddalili się o kilka setek mil, zanim nas spuścili na tej szalupie... wśród takiej części oceanu, gdzie nie przepływają pewnie żadne okręty...
— Czy nic nie słyszałeś, Block? — zapytał młodszy, podnosząc głowę.
— Nie... nie... fala taka cicha, jakby ją kto oliwą polał.
W tej chwili jeden z pasażerów usiadł na ławce, i czyniąc gest rozpaczliwy zawołał.
— Bodajby ta szalupa poszła na dno... bodajby nas pogrążyła raczej, niż żebyśmy zostali wydani na pastwę głodu!.. Jutro wyczerpiemy ostatnie zapasy!..
— Jutro.., to jeszcze nie dziś, panie Wollston — odparł Block... Jeżeliby szalupa poszła na dno, nie byłoby jutra... a dopóki jest jeszcze jutro...
— John Block dobrze powiedział — odparł młody towarzysz. Nie trzeba rozpaczać, James!..
W tej chwili inny pasażer, w wieku lat trzydzieści — ten który stał na przodzie szalupy, zbliżył się do Johna Block i rzekł:
— Nasz nieszczęśliwy kapitan, pożerany gorączką, nie może kierować szalupą; od tygodnia ty go zastępujesz... Nasze ocalenie w twoich rękach... Masz jaką nadzieję?..
— Czy mam nadzieję! Tak... Spodziewam się, że ta przeklęta cisza skończy się i wiatr pchnie nas do jakiej przystani.
— Do przystani?.. podjął pasażer, starając się przebić wzrokiem ciemności.
— A cóż u dyabła! przecież gdzieś musi się jakaś przystań znajdować!.!
— Ale gdzie my jesteśmy?
— Nie umiałbym powiedzieć. Przez ośm długich dni ci nędznicy trzymali nas na dnie okrętu... nie mogliśmy uważać, jaką drogą szedł okręt, na południe czy na północ...
— Musieli duży kawał drogi zrobić... ale w jakim kierunku?
— Tego nie mogę wiedzieć... W dniu buntu byliśmy na wysokości Madagaskaru... Lecz od tego czasu, ponieważ wiatr wiał z zachodu, kto wie, czy nie pchnął okrętu o jakie setki mil w stronę wysp Saint-Paul?..
— Gdzie są tylko dzicy najgorszego gatunku... odparł James Wollston. Co prawda, to ci, co nas opuścili, nie więcej od nich warci..
— Ten nędznik Borupt musiał chyba zmienić kierunek Flaga i zaawanturować się na morzu, na którem pewniejszy będzie bezkarności i swobodnego rabunku do spółki ze swymi kolegami, korsarzami... Myślę, że daleko byliśmy od naszej drogi, kiedy szalupa została spuszczona na łaskę żywiołów... Lecz przynajmniej... gdyby napotkać jaką wyspę... wyspę bezludną... wszystko jedno... Polowaniem... rybołóstwem, wyżywilibyśmy się... znaleźli schronienie w jakiej grocie... Dla czego nie mielibyśmy zrobić z tej wyspy tego, co zrobili rozbitki Landlorda z Nowej Szwajcaryi?.. Silne ręce... dobra wola... inteligencya, dużo mogą...