Strona:PL Jules Verne Druga ojczyzna.djvu/56

Ta strona została skorygowana.

— Zapewne, rzekł James Wollston, lecz Landlord nie wyrzucił swoich pasażerów... Ocalili ładunek... podczas kiedy my nic nigdy nie dostaniemy z ładunku Flaga!..
Rozmowa została przerwana. Głos bolesny dał się słyszeć:
— Pić... pić!..
— To kapitan! — zawołał jeden z pasażerów... Gorączka go pożera... Na szczęście, nie brakuje nam wody... i...
— To do mnie należy – rzekł Block. Niech który z was weźmie ster i kieruje... Ja wiem, gdzie baryłka, a kilka kropli wody przyniosą ulgę naszemu kapitanowi.
John Block odszedł — pozostali w milczeniu oczekiwali jego powrotu. W kilka minut powrócił na swoje miejsce.
— No, cóż tam?..
— Zostałem uprzedzony — odpowiedział Block. Jeden z naszych dobrych aniołów był już przy kapitanie i wlał mu trochę świeżej wody w usta... Obmywał także czoło jego potem zlane... Czy p. Gould miał przytomność, ja nie wiem.. tak, czy nie... Wyglądało to na majaczenie... Mówił o ziemi. „Ziemia... powinna być tam!“ — powtarzał i ręka jego chwiała się jak płótno wielkiego masztu, kiedy obraca się z wiatrem. Odpowiedziałem mu: „Tak mój kapitanie, tak!.. Ziemia musi być gdzieśkolwiek... Przybijemy do niej niedługo... Czuję ją... na północy“. To prawda... my, starzy marynarze, czujemy takie rzeczy... I dodałem: „Nie obawiaj się, mój kapitanie, wszystko dobrze idzie!.. Szalupę mamy mocną, a ja utrzymam ją na dobrej drodze!... W tej okolicy musi być tyle wysp, że nie będzie wiadomo co z niemi zrobić!.. Trudność w wyborze!.. Wyszukamy wkrótce taką, która najwięcej będzie nam się podobać!..“ Słyszał mnie, biedaczysko, jestem pewny, a kiedy zbliżyłem latarnię do jego twarzy, uśmiechnął się do mnie... jakim smutnym uśmiechem! i do dobrego anioła także!.. Potem zamknął oczy i niebawem zaczął drzemać!.. Wprawdzie kłamałem, mówiąc mu o ziemi, jak gdyby była już widoczna!.. Czy źle zrobiłem?
Na tem się rozmowa skończyła, ciszę przerywały tylko uderzenia żagli o maszt, gdy szalupa kołysała się z boku na bok. Osadnicy jej zmęczeni, osłabieni, w śnie szukali zapomnienia groźnej przyszłości. A czy można było nazwać przyszłością to co ograniczało się może do dni kilku? Jezeli ci nieszczęśliwi mieli jeszcze czem zaspokoić pragnienie, to nie wiedzieli, co nazajutrz będą jedli... Z kilku funtów mięsa solonego wrzuconego na dno szalupy, nic nie pozostało... Jeden worek sucharów na jedenaście osób!.. A cisza nie ustawała... Od dwudziestu ośmiu godzim najmniejszy powiew wiatru nie ochłodził duszącej atmosfery... Była to śmierć... śmierć niechybna!.. Trzeba było mieć wielką ufność w Bogu, żeby oprzeć się rozpaczy...
John Block znów ujął za ster, pasażerowie zajęli napowrót miejsca na ławkach.
Nikt słowa nie wymówił. Jęki dziecka i westchnienia kapitana Goulda przerywały tylko ciszę. Dwie godziny upłynęły w ten sposób. Szalupa nie posunęła się z miejsca nawet o dwa węzły.
W takich warunkach siedzieć przy sterze zupełnie nie potrzeba, lecz sternik nie chciał opuścić stanowiska. Z drągiem pod ramieniem, starał się przynajmniej oszczędzić towarzyszom zbyt gwałtownych wstrząśnień.
Około trzeciej godziny rano, John Block odczuł lekki powiew, który musnął go po twarzy...