Strona:PL Jules Verne Druga ojczyzna.djvu/62

Ta strona została skorygowana.


Załoga „Flaga“ pochylona nad rampą patrzyła obojętnie na opuszczonych na morzu...
W tej chwili podniósł się głos — głos kapitana Gould, któremu oburzenie sił trochę przywróciło.
— Nędznicy! nie uciekniecie przed sprawiedliwością ludzką...
— Ani przed sprawiedliwością Boga! — rzekł Frank.
— Na morze!.. krzyknął Robert Borupt.
Okręt pomknął, szalupa pozostała sama śród czarnych mroków nocy..


XX.
Okrzyk Franka. — Co to za wybrzeże? — Pasażerowie szalupy. — Ziemia niknie we mgłach. — Ziemia się ukazuje. — Południowe fale. — U wybrzeża.

„Ziemia! ziemia!”
Był to okrzyk Franka, a brzmiał jak okrzyk zbawienia. Stojącemu na przodzie Frankowi zdawało się, iż spostrzega niewyraźnie zarysowujące się wybrzeże, w miejscu, gdzie mgły się rozdarły. Natychmiast uchwycił oburącz linę i wdrapał się na szczyt masztu, a tam uczepiony, patrzył uparcie w tę stronę.
— Zobaczyłeś ziemię?..
— Tak... tam... pod pasem tej czarnej chmury... zakrywającej teraz horyzont...
— Czy nie omyliłeś się?..
— Nie, retmanie, nie!.. Chmura opadła na dół, lecz ziemia jest po za nią... widziałem ją... przysięgam...
Jenny podniosła się i chwytając rękę męża:
— Trzeba wierzyć Frankowi... wzrok ma bystry... nie może się mylić.
— Nie mylę się — powtórzył Frank. Wierzcie, tak jak wierzy Jenny... Doskonale odróżniłem wzniesienie... widoczne było przez minutę w przerwie chmury... Lecz wyspa, czy ląd stały, ziemia jest tam!..
Jakże można wątpić w to, czego Frank jest taki pewny? Lecz do jakiej ziemi należy to wybrzeże, dowiedzą się może, skoro szalupa dostanie się tam kiedy...
— W tej chwili — mówił Fritz — obchodzi nas jej odległość. Otóż biorąc pod uwagę wysokość, z jakiej została spostrzeżona, i stan mglisty w powietrzu, odległość może wynosić pięć do sześciu mil...
— Zatem, z pomyślnym wiatrem północnym, wystarczy dwie godziny na przybicie do lądu.
— Na nieszczęście — rzekł Frank — wiatr jest niepewny i skłania się do zmiany kierunku. Można się obawiać, że nam przeszkodzi...
— A wiosła?.. odpowiedział Fritz. Czy James i ja, nie możemy ująć za wiosła, podczas kiedy ty ujmiesz za ster, retmanie... Nie zbraknie nam sił na kilka godzin...
— Do wioseł!!. zakomenderował Harry Gould, słabym głosem.
Droga przebyta od rana do południa zaledwie wynosiła milę. Wreszcie retmanowi zdawało się, że wiatr popycha ich w przeciwną stronę. Może mu się tylko tak zdawało?..
Około drugiej po południa, John Block zawołał:
— Wiatr pociąga, czuję.!. Żagiel trójkątny więcej zrobi, niż nasze wiosła!
Retman się nie mylił. W kilka chwil lekkie fałdy ukazały się na powierzchni morza i biaława piana zaczęła pluskać o spód szalupy:
— Oto pierwsze zwiastuny. Jednakże wiatr taki słaby, iż nie puszczajmy wioseł...
— Nie puszczajmy, panie Fritz, aż do chwili kiedy żagle będą mogły przyholować nas do ziemi...
— Gdzie ona jest?.. zapytał Fritz, który napróżno starał się przebić mgły wzrokiem.
— Przed nami.
— Czy to pewne, Blocku?..
— A gdzieżby miała być — odpowiedział retman — jeżeli nie po za temi przeklętemi mgłami na północy?..
— My tak chcemy — rzekł James Wollston — lecz to nie wystarcza, chcieć...
Dopiero po trzeciej z południa powiewanie żagli dało znać, że można się niemi posługiwać.
Wciągnięto wiosła; Fritz i Frank podniósłszy maszt, wyprężyli żagiel z całej siły.