Strona:PL Jules Verne Druga ojczyzna.djvu/64

Ta strona została skorygowana.


— Cokolwiek będzie — nie można myśleć o osiedleniu się na tem wybrzeżu... Jeżeli nie uda nam się przebyć wzgórza, opłyniemy dokoła szalupą... W razie, gdy przybijemy do jakiejś wysepki, przebędziemy na niej tyle tylko czasu, ile potrzeba do wyzdrowienia kapitana Gould... Dwa tygodnie wystarczą...
Wyszli z groty w lewą stronę i o sto kroków znaleźli strumyk, szemrzący pod skałami.
— Ah! woda... dobra woda słodka!... krzyknął John Block, napiwszy się dłońmi.
— Chłodna i przejrzysta... potwierdził Frank, który także odwilżył usta.
— Dlaczego nie miałoby być roślinności na wyżynach — zrobił uwagę John Block.
Fritz i towarzysze urządzili w grocie tymczasowe pomieszczenie. Co do zapewnienia sobie pokarmu codziennego, bądź na wzgórzach, bądź po drugiej stronie wzgórz, to była jeszcze kwestya do rozwiązania.
Poszukiwania nie odniosły skutku.
Wszedłszy na wzgórza, zobaczyli duży obszar tak samo jałowy. Zamierzali już wracać na dół do szalupy, kiedy James wyciągając rękę, zawołał:
— Co ja tam widzę na piasku?... Spójrzcie... to paszteciki poruszające się... Możnaby rzec, że szczury...
— Dobrze! rzekł sternik — stosownie przyprawione, szczury jeść można.. Lecz te czarne punkty... nie są to te zwierzęta...
— A ty co sądzisz, Block?..
— To żółwie...
— Oh! żeby to prawdą było!
Sternik się nie mylił, można było wierzyć jego dobrym oczom. Były to rzeczywiście żółwie, pełzające po piasku. To też, podczas kiedy James i Fritz przypatrywali się, sternik i Frank zsunęli się na drugą stronę skał, żeby przeciąć drogę skorupiakom. Żółwie te, nie duże, piętnaście cali długie, należały do gatunku żywiącego się głównie owadami. Pełzało ich około pięćdziesiąt ku ujściu strumienia, gdzie widniały suche trawy morskie, pozostałe po odpływie.
W tej stronie grnntu były małe wzniesienia piasczyste, których przeznaczenie poznał Frank od razu:
— Pod temi górkami są jaja żółwie, — zawołał.
— Wykop więc je, ja zaś zajmę się żółwiami... Doskonałe są na rosół...
— Jaja także dobrze będą przyjęte...
W kwandrans sternik i Frank zabrali sześć żółwi, dużo jaj i wrócili do szalupy.
Kapitan Gould słuchał uważnie opowiadania Johna Block. Odkąd był na lądzie, nie tyle cierpiał na rany, gorączka się zmiejszyła i można było liczyć, że jeszcze tydzień odpoczynku, a odzyska siły.
Harry Gould dowiedział się z wielkiem zadowoleniem o tem, że żółwie przychodzą do tej zatoki, i z tego powodu nazwano ją zatoką Żółwi. Mieli więc zdrowe i obfite pożywienie na długo zapewnione.
— No cóż Doll i ty Jenny — zapytał Frank po powrocie — czyście zadowolone?... Nałowiliście ryb w naszej nieobecności?...
— Trochę... odpowiedziała Jenny, pokazując kilka ryb, leżących na pomoście.
— Lecz.. dodała Doll wesoło — mamy coś lepszego dla was...
— Co takiego?
— Czarne ślimaki morskie, których wielka obfitość pod skałami — odpowiedziała dziewczynka. Patrz, już się gotują...
— Winszujemy... oczekując na wasze powinszowanie... rzekł Frank, — my też nie wracamy z próżnemi rękami, oto macie jaja...
— Kurze?...
— Nie, żółwie.
— Znaleźliście żółwie?..
— Całą gromadę — są jeszcze i będą na cały czas naszego odpoczynku w przystani...
— Ja myślę — rzekł kapitan Gould — że zanim opuścimy przystań, trzeba zwiedzić dalej brzeg morza lub wejść na szczyt skał...
— Spróbujemy, mój kapitanie. W każdym razie nie śpieszmy się z tem, kiedy można tu żyć, nie ruszając reszty zapasu naszych sucharów.
— Ja tak samo myślę.
Całe rano zajęło wyładowywanie tego, co było w szalupie, worków z sucharami, baryłki z wodą, trochę żywności, odzienia; wszystko to przeniesiono do groty.
Mały piecyk ustawiono w kącie; miał on służyć do gotowania bulionu.
Kapitana Goulda wzięli na ręce Fritz i sternik, i przenieśli do groty na wygodne, posłanie przygotowane z mchu przez Doll i Jenny.



XXII.
Instalacya. — Pierwsza noc na wybrzeżu. — Fritz i Jenny. — Polepszenie w zdrowiu kapitana Gould. — Rozprawy.

Trudno byłoby znaleźć lepsze miejsce do zamieszkania nad tę pieczarę. Jenny z mężem zajęli jedno z bocznych zagłębień, James Wollston, jego żona i mały Bob umieścili się w trochę obszerniejszem wgłębieniu, Frank, Harry Gould, i sternik, w sali ogólnej. Nie brakło miejsca w tej grocie, której głębokości jeszcze nie znali.
Resztę dnia poświęcili całkowicie na odpoczynek. Wypadało także przyzwyczaić się do nowego położenia. Rozsądnie nawet było odpocząć z jakie dwa tygodnie nad tą zatoką, gdzie na jakiś czas byt mieli zabezpieczony. Gdyby nawet stan zdrowia kapitana nie wymagał tego, John Block nie byłby radził wyjazdu natychmiastowego. Trzeba było myśleć o teraźniejszości, przyszłość zostawić na potem. A jednak, co kryło się w tej przyszłości? jeżeli to była tylko wysepka nieznana na oceanie Spokojnym, jeżeli trzeba ją opuścić, narazić się na słabej łodzi na częste burze w tych okolicach? Jaki będzie koniec tej nowej wprawy?
Wieczorem, po drugim posiłku, składającym się z bulionu, mięsa i jaj żółwich, Frank odmówił modlitwę wspólną i wszyscy weszli do groty. Kapitan, dzięki staraniom Jenny i Doll pozbył się już gorączki. Można się było spodziewać, iż niedługo powróci zupełnie do zdrowia.
Czuwanie w nocy nie było potrzebne. Żadnej obawy, ani dzikich ludzi, ani zwierząt, na tem pustem wybrzeżu. Wiatr nawet ustał i nic nie mąciło ciszy aż do wschodu słońca.
Mężczyźni wyszli, jak tylko dzień się zrobił. John Block najpierw udał się do szalupy.
Była na powierzchni wody w tej chwili, lecz niedługo odpływ pozostawi ją na piasku. Pogoda ustaliła się na dobre.
Po powrocie sternik podszedł do Fritza:
— Trzeba pomyśleć — rzekł. Nasza szalupa przedewszystkiem... Grota zaciszna, to doskonałe... Lecz